Do reprezentacji Chile jakiś czas przed mundialem w
roku 2010 przylgnęła łatka, zresztą słusznie, z napisem “fun to watch”.
Neutralni obserwatorzy właśnie w tej drużynie pokładali największe nadzieje na
oglądanie futbolu atrakcyjnego pomieszanego z nutką szaleństwa i znakomitą
organizacją gry. Za cały projekt odpowiadał Marcelo Bielsa, któremu udało się
doprowadzić “La Roja”, tylko lub aż, do ⅛ finału, gdzie łatwo 3-0 wygrała
Brazylia. Minęły cztery lata, zbliża się kolejny mundial i ponownie, to Chile
uznawane jest za potencjalnie najciekawszą drużynę. Bielsy już wprawdzie nie
ma, jest Jorge Sampaoli wyznający podobne zasady do wcześniejszego trenera.
Marcelo Bielsa nadał “La Roja” jej unikatowy
charakter. Reprezentacja Chile w okresie 2007-2011 stała się zespołem typowym
dla argentyńskiego szkoleniowca. Dla tego kraju Ameryki Południowej to było coś
nowego, nigdy nie mieli swojej unikalnej tożsamości i jak określił to brytyjski
dziennikarz Jonathan Wilson: „w ich grze nie było nic chilijskiego”. Wysoki
pressing, ustawienie 3-1-3-3, czy szybkie przemieszczanie piłki, – to była ta
nowa charakterystyka gry zespołu.
“La Roja” przyjęła wszystkie pozytywne, jak i
negatywne cechy od swojego szkoleniowca. Od wstrząsających zwycięstw nad
Argentyną, czy Urugwajem, po klęski z Paragwajem, czy wspomnianą Brazylią.
Poniekąd pewną niepisaną zasadą drużyn Bielsy jest ich chimeryczność. Jeżeli zespołowi
przysłowiowo “żre” mogą razem przenosić góry, ale jak nie idzie to nie idzie.
Pewnym podsumowaniem takiej teorii jest jego przygoda z Athleticiem Bilbao w
sezonie 2011/12, gdy Baskowie doszli do finałów Copa del Rey i Ligi Europy, by
na końcu ostatecznie boleśnie polec.
Kibice uwielbiali piłkarzy, styl gry, a przede
wszystkim Bielsę. Kochali go za bardzo odważne stawianie na ofensywę. Oraz to,
że przywrócił w nich w końcu nadzieję na lepsze jutro. A należy pamiętać, że od
1998 roku nie byli na mundialu, po drodze notując bardzo bolesne klęski jak
ostatnie – 10 - miejsce w kwalifikacjach na mistrzostwa świata do Korei i
Japonii.
Bielsa opuścił zespół po tym jak Jorge Segovia został
wybrany na prezydenta chilijskiej federacji. Wydawało się, że jego spuścizna
poszła w zapomnienie, bo nowy trener Claudio Borghi nie był zbyt przychylnie
nastawiony wobec swojego poprzednika. Chciał od niego się odciąć za wszelką
cenę, jednym skutecznym ruchem. Bolało go, że żył w cieniu ubóstwianego Bielsy,
a wyniki w żaden sposób nie były jego sprzymierzeńcem. Wstydliwe porażki z
Wenezuelą w ¼ Copa America, czy 5 na 9 meczów przegranych w kwalifikacjach na
mundial. Po jednej z klęsk wypalił: „Styl Bielsy? A czym on jest?”. Cień
Argentyńczyka podążał za nim gdziekolwiek by się nie ruszył. Nikogo więc nie
zdziwiło, że Borghi podał się do dymisji, a duch Marcelo Bielsy znów zaczął
unosić się nad Chile.
Jorge Sampaoli, zatrudniony jako nowy szkoleniowiec,
to swego rodzaju klon Marcelo Bielsy, oczywiście z pewnymi ograniczeniami, jak
i dodatkami. Największe sukcesy osiągał w Universidad de Chile, gdzie w 2011
roku jego drużyna była jedną z najlepszych na kontynencie i być może na
świecie. Trzy razy zdobywał mistrzostwo Chile, wygrał Copa Sudamericana i
osiągnął ½ Copa Libertadores.
Reprezentacja pod okiem Sampaoliego wróciła na
właściwe tory i pewnie zakwalifikowała się na brazylijski czempionat. Jego idea
gry jest bardzo podobna do tej stosowanej przez „El Loco”. Ultraofensywny styl
gry, fleksyjne ustawienie zespołu, czy wysoki pressing. Jak sam przyznaje:
„Zadanie miałem ułatwione, bo piłkarze poniekąd znali już moje założenia i
wiedzieli czego się spodziewać.”
„Śmiało można stwierdzić, że Chile jest jednym z faworytów
do wygrania mistrzostwa świata.” – podczas jednego wywiadu przed losowaniem
grup rozmarzył się Sampaoli. Te słowa sprowadziły na niego nieco nieszczęść, bo
jak grom z jasnego nieba 6 grudnia spadła na niego reprezentacja Hiszpanii,
Holandii i Australii. Po losowaniu nie
był już tak szczęśliwy, o czym wyraźnie wspomina: „Nie czuje się dobrze, z tym,
że ludzie chcą ode mnie zwycięstwa na mundialu.”
Wiemy na pewno jedno, Chile nie zmieni swojego sposoby
gry niezależnie z kim będzie grało. „To przeciwnik ma się do nas dostosować.
Przeciwnik ma być zaskoczony tym co zobaczy grając przeciwko nam.” – mówi
Sampaoli, który stosuje filozofię wykorzystywaną przez Diego Simeone w Atletico,
która głosi, że każdy mecz należy traktować jak finał.
Największym mankamentem Chile jest skuteczność. Mimo
efektownej gry, która zarazem ma być efektywna, problemem wciąż jest strzelanie
goli. Na mundialu w RPA mimo odważnej gry strzelili tylko 4 gole w 4 meczach, z
czego 2 Hondurasowi. W Copa America mimo dominującej postawy w 4 grach, trafili
do siatki 5 razy i pożegnali się w ¼. Oglądając towarzyskie spotkanie z
Niemcami „La Roja” grała porywająco, dominowała cały mecz, a nasi zachodni
sąsiedzi zostali na koniec wygwizdani. Mimo to, mecz zakończył się wynikiem 1-0
dla Niemców. Futbol to nie jest gra, w której dominacja w jakikolwiek sposób
przekłada się zdobywane gole, a przynajmniej Chile jest zaprzeczeniem tej tezy.
Teoretycznie mając w składzie Arturo Vidala, Eduardo
Vargasa czy Alexisa Sancheza o gole można być spokojnym. W końcu ta drużyna
rozumie się znakomicie na boisku, kilku piłkarzy występuje ze sobą od
mistrzostw świata U-20, na których „La Roja” była trzecia.
A mimo wszystko problem skuteczności występuje.
Micheal Cox na swoim blogu „Zonal Marking” napisał: „Chile na pewno zrobią
show, jednak przy ich drużynie występuje dużo znaków zapytania w kwestii
zbierania zasłużonych zwycięstw za swoje znakomite mecze. Gdy połączy się ten
problem ze słabą obroną stałych fragmentów gry to wielu neutralnych kibiców
może być rozczarowanych.” Jeżeli w kwestii strzelanych goli Sampaoli nic nie
wymyśli to będziemy mieli do czynienia z piękną klęską. To jednak nie zmienia
faktu, że wszyscy przeciwnicy Chile powinni się ich bać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz