środa, 11 czerwca 2014

Chile - Podbić serca kibiców

Do reprezentacji Chile jakiś czas przed mundialem w roku 2010 przylgnęła łatka, zresztą słusznie,  z napisem “fun to watch”. Neutralni obserwatorzy właśnie w tej drużynie pokładali największe nadzieje na oglądanie futbolu atrakcyjnego pomieszanego z nutką szaleństwa i znakomitą organizacją gry. Za cały projekt odpowiadał Marcelo Bielsa, któremu udało się doprowadzić “La Roja”, tylko lub aż, do ⅛ finału, gdzie łatwo 3-0 wygrała Brazylia. Minęły cztery lata, zbliża się kolejny mundial i ponownie, to Chile uznawane jest za potencjalnie najciekawszą drużynę. Bielsy już wprawdzie nie ma, jest Jorge Sampaoli wyznający podobne zasady do wcześniejszego trenera.

Marcelo Bielsa nadał “La Roja” jej unikatowy charakter. Reprezentacja Chile w okresie 2007-2011 stała się zespołem typowym dla argentyńskiego szkoleniowca. Dla tego kraju Ameryki Południowej to było coś nowego, nigdy nie mieli swojej unikalnej tożsamości i jak określił to brytyjski dziennikarz Jonathan Wilson: „w ich grze nie było nic chilijskiego”. Wysoki pressing, ustawienie 3-1-3-3, czy szybkie przemieszczanie piłki, – to była ta nowa charakterystyka  gry zespołu.

“La Roja” przyjęła wszystkie pozytywne, jak i negatywne cechy od swojego szkoleniowca. Od wstrząsających zwycięstw nad Argentyną, czy Urugwajem, po klęski z Paragwajem, czy wspomnianą Brazylią. Poniekąd pewną niepisaną zasadą drużyn Bielsy jest ich chimeryczność. Jeżeli zespołowi przysłowiowo “żre” mogą razem przenosić góry, ale jak nie idzie to nie idzie. Pewnym podsumowaniem takiej teorii jest jego przygoda z Athleticiem Bilbao w sezonie 2011/12, gdy Baskowie doszli do finałów Copa del Rey i Ligi Europy, by na końcu ostatecznie boleśnie polec.

Kibice uwielbiali piłkarzy, styl gry, a przede wszystkim Bielsę. Kochali go za bardzo odważne stawianie na ofensywę. Oraz to, że przywrócił w nich w końcu nadzieję na lepsze jutro. A należy pamiętać, że od 1998 roku nie byli na mundialu, po drodze notując bardzo bolesne klęski jak ostatnie – 10 - miejsce w kwalifikacjach na mistrzostwa świata do Korei i Japonii.

Bielsa opuścił zespół po tym jak Jorge Segovia został wybrany na prezydenta chilijskiej federacji. Wydawało się, że jego spuścizna poszła w zapomnienie, bo nowy trener Claudio Borghi nie był zbyt przychylnie nastawiony wobec swojego poprzednika. Chciał od niego się odciąć za wszelką cenę, jednym skutecznym ruchem. Bolało go, że żył w cieniu ubóstwianego Bielsy, a wyniki w żaden sposób nie były jego sprzymierzeńcem. Wstydliwe porażki z Wenezuelą w ¼ Copa America, czy 5 na 9 meczów przegranych w kwalifikacjach na mundial. Po jednej z klęsk wypalił: „Styl Bielsy? A czym on jest?”. Cień Argentyńczyka podążał za nim gdziekolwiek by się nie ruszył. Nikogo więc nie zdziwiło, że Borghi podał się do dymisji, a duch Marcelo Bielsy znów zaczął unosić się nad Chile.

Jorge Sampaoli, zatrudniony jako nowy szkoleniowiec, to swego rodzaju klon Marcelo Bielsy, oczywiście z pewnymi ograniczeniami, jak i dodatkami. Największe sukcesy osiągał w Universidad de Chile, gdzie w 2011 roku jego drużyna była jedną z najlepszych na kontynencie i być może na świecie. Trzy razy zdobywał mistrzostwo Chile, wygrał Copa Sudamericana i osiągnął ½ Copa Libertadores.

Reprezentacja pod okiem Sampaoliego wróciła na właściwe tory i pewnie zakwalifikowała się na brazylijski czempionat. Jego idea gry jest bardzo podobna do tej stosowanej przez „El Loco”. Ultraofensywny styl gry, fleksyjne ustawienie zespołu, czy wysoki pressing. Jak sam przyznaje: „Zadanie miałem ułatwione, bo piłkarze poniekąd znali już moje założenia i wiedzieli czego się spodziewać.”

„Śmiało można stwierdzić, że Chile jest jednym z faworytów do wygrania mistrzostwa świata.” – podczas jednego wywiadu przed losowaniem grup rozmarzył się Sampaoli. Te słowa sprowadziły na niego nieco nieszczęść, bo jak grom z jasnego nieba 6 grudnia spadła na niego reprezentacja Hiszpanii, Holandii i Australii.  Po losowaniu nie był już tak szczęśliwy, o czym wyraźnie wspomina: „Nie czuje się dobrze, z tym, że ludzie chcą ode mnie zwycięstwa na mundialu.”

Wiemy na pewno jedno, Chile nie zmieni swojego sposoby gry niezależnie z kim będzie grało. „To przeciwnik ma się do nas dostosować. Przeciwnik ma być zaskoczony tym co zobaczy grając przeciwko nam.” – mówi Sampaoli, który stosuje filozofię wykorzystywaną przez Diego Simeone w Atletico, która głosi, że każdy mecz należy traktować jak finał.

Największym mankamentem Chile jest skuteczność. Mimo efektownej gry, która zarazem ma być efektywna, problemem wciąż jest strzelanie goli. Na mundialu w RPA mimo odważnej gry strzelili tylko 4 gole w 4 meczach, z czego 2 Hondurasowi. W Copa America mimo dominującej postawy w 4 grach, trafili do siatki 5 razy i pożegnali się w ¼. Oglądając towarzyskie spotkanie z Niemcami „La Roja” grała porywająco, dominowała cały mecz, a nasi zachodni sąsiedzi zostali na koniec wygwizdani. Mimo to, mecz zakończył się wynikiem 1-0 dla Niemców. Futbol to nie jest gra, w której dominacja w jakikolwiek sposób przekłada się zdobywane gole, a przynajmniej Chile jest zaprzeczeniem tej tezy.

Teoretycznie mając w składzie Arturo Vidala, Eduardo Vargasa czy Alexisa Sancheza o gole można być spokojnym. W końcu ta drużyna rozumie się znakomicie na boisku, kilku piłkarzy występuje ze sobą od mistrzostw świata U-20, na których „La Roja” była trzecia.

A mimo wszystko problem skuteczności występuje. Micheal Cox na swoim blogu „Zonal Marking” napisał: „Chile na pewno zrobią show, jednak przy ich drużynie występuje dużo znaków zapytania w kwestii zbierania zasłużonych zwycięstw za swoje znakomite mecze. Gdy połączy się ten problem ze słabą obroną stałych fragmentów gry to wielu neutralnych kibiców może być rozczarowanych.” Jeżeli w kwestii strzelanych goli Sampaoli nic nie wymyśli to będziemy mieli do czynienia z piękną klęską. To jednak nie zmienia faktu, że wszyscy przeciwnicy Chile powinni się ich bać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz