czwartek, 19 czerwca 2014

Mundialowo #2: Pocałunek śmierci

Rewolucja rozegrała się na naszych oczach. W pięć dni. W ciągu dwóch meczów. Ostatni bastion pewnej ideologii futbolowej zderzył się z bolesną rzeczywistością. Hiszpanie żyli z pewną niewiedzą, jakby nie spodziewali się, że koniec wielkich mistrzów może być tak brutalny.

Jonathan Wilson, bodajże w książce „Anatomy of Liverpool”, pisał o pojedynczych wydarzeniach w futbolu: „Jeden moment może ukształtować mecz, jedna gra – turniej, a jeden turniej – karierę. Futbol nie zawsze jest sprawiedliwy.” I mecz Hiszpanii z Chile, czy wcześniej z Holandią wykreuje, czy zdefiniuje kariery pewnych zawodników. Niekoniecznie nawet tych, co na tym mundialu byli, tylko tych, którzy za 2 lata będą decydować o losie abdykujących mistrzów świata. O losach karier pewnie dla kilku zawodników starszej daty ten turniej także zadecyduje. Ci spojrzą w lustro i stwierdzą, że nie są w stanie dać reprezentacji tyle ile powinni. Już wyglądali na wyczerpanych, usatysfakcjonowanych sukcesami, brakowało im tej maleńkiej iskry, która w ich grze od zawsze była widoczna. Być może, gdyby nie lojalność, zarówno trenera wobec pewnych zawodników i na odwrót  to do klęski by nie doszło. „Zapracowaliśmy na prawo do porażki” – przed turniejem przebąkiwał Iker Casillas. I ci zawodnicy zasłużyli, by po prostu przegrać razem. Bo skoro razem wygrywali, to i wspólna porażka im się należy. Tyle tylko, że z drugiej strony zobaczyliśmy mistrzów słabych, wolnych, nie głodnych sukcesu. W spornych sytuacjach brakowało odwagi, w kluczowych momentach dokładności, czy spokoju, a na krótkich dystansach szybkości.

Przyszłość dla Hiszpanów maluje się, mimo wszystko, w jasnych kolorach i ten turniej to impuls do zmiany pokoleniowej. David de Gea, Jordi Alba, Cesar Azpilicueta, Javi Martinez, Sergio Busquets, Koke, czy Diego Costa to zawodnicy mający 25 lat lub młodsi. Gerard Deulofeu, Tiago Alcantara, Isco, Moreno, czy Carvajal to goście, którzy nawet nie mieli szansy jeszcze w reprezentacji zabłysnąć. Ich czas jeszcze nadejdzie, kiedyś w końcu stara generacja musi odejść. A lepszego momentu niż przegrany mundial na pożegnania nie będzie. 

- Jak na fazę przebudowy drużyny, Australia zaprezentowała się znakomicie. 

Odważnie, z pomysłem, bez kompleksów, sprawili mnóstwo problemów wychwalanej Holandii. „Socceros” pokazali, że jak odpadać z turnieju to najlepiej właśnie w taki sposób – tak, by po meczu i turnieju nie miał ci nikt do zarzucenia, że nie zrobiłeś wszystkiego by wygrać. Australijczycy zrobili niemal wszystko, być może prócz wykorzystania sytuacji podbramkowych, których większa część powinna zamienić się w gole. Być może, pewne pretensje można mieć do bramkarza; Matthew Ryan mógł przy decydującej bramce zachować się minimalnie lepiej. W pamięci pozostanie nam za to na pewno gol strzelony przez typowego walczaka – Tima Cahilla, który zdobył – jak do tej pory – najładniejszego gola turnieju. I jako, że to dla byłego zawodnika Evertonu był raczej ostatni mecz na mundialach, to nie mógł sobie wypracować lepszej drogi do wiecznej pamięci o nim u kibiców. Podobnie jak Australia, która na koszulkach powinna mieć wyszyty napis: „Pokazać fajną piłkę.”

Pewnym z rytuałów przedmundialowych są kłótnie piłkarzy Kamerunu z lokalną federacją o premie. Teraz przynajmniej widzimy dlaczego wejściówki są tak ważne, skoro „Nieposkromione Lwy” czują, że ich przygoda skończy się po trzech meczach. W ogóle ta drużyna, to swego rodzaju paradoks, piłkarze zarabiają tonę pieniędzy, a ich walka o premię przypomina walki w klatkach. Bo w końcu, jeżeli Samuel Eto’o, kiedyś najlepiej zarabiający piłkarz świata, stoi na czele strajku o premię to coś jest nie tak. Ba, gorzej wtedy, gdy okazuje się, że marne – jak na jego warunki – 8,3 tys. euro więcej jest w stanie go przekupić to ponownie oglądamy kolejną sprzeczność.

Na boisku, w Brazylii, przyglądamy się drużynie, której tutaj tak na dobrą sprawę powinno nie być. Podziały, brak zaangażowania, czy widoczna niechęć niektórych zawodników wobec siebie, to krajobraz jaki zostawiają po sobie piłkarze Kamerunu. W ich przypadku, między bajki, można włożyć, że gra w reprezentacji to gra o honor, dumę i po prostu wspaniałe wyróżnienie. W ogóle, gdyby wyłączyć wyczyn Kamerunu z roku 1990, to wychodzi, że ta drużyna na 13 meczów – na 6 pozostałych mundialach – wygrała 1 mecz. Teraz jest na drodze do 7 kolejnej porażki, wystarczy tylko przegrać z Brazylią. Jak wcześniej pisałem o Australii, jako drużynie, która w godny sposób odpada z mundialu, tak Kamerun jest ich całkowitym przeciwieństwem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz