-Gdyby pierwsza połowa meczu Belgów na mundialu byłaby sztuką
na Broadway to prawdopodobnie nie byłoby kolejnej. Aktorzy zagrali bez ładu,
wcinali się w sobie w rolę, a każdy nie specjalnie wiedział co ma na scenie
robić. W drugiej połowie reżyser – Marc Wilmots – wprowadził nowych grajków,
dokonał kilku korekt i Belgowie uniknęli niepożądanej klęski. Ale mimo wszystko
„smród” wokół ich gry gdzieś pozostał.
Dla „Czerwonych Diabłów” sytuacja przed mistrzostwami jest o
tyle niekomfortowa, że każdy ma oczekiwania wobec nich na poziomie faworytów. „To
jest ta nowa drużyna o której ci mówiłem. Patrz, oni nas zachwycą!” – ponownie
odwołam się do Broadwayu i to trochę tak jakby znajomy opowiadał o występie,
którego nie widział, ale słyszał, że grają tam nowi, obiecujący aktorzy, a Ci
tworzą niezapomniane show.
![]() |
Podania Belgów w pierwszej połowie w strefie ataku |
Mimo dobrego wyniku, wszak Belgia wygrała z Algierią, to ten
mecz wydaje mi się przyniósł Wilmotsowi więcej znaków zapytania i powodów do
zmartwień niż uciech. Belgia nie wyglądała jak kolektyw, a zlepek
indywidualności. Brakowało penetracji w okolicach pola karnego (grafika obok obrazuje ten problem), a Romelu Lukaku
wydawał się być jakiś osamotniony z przodu. Gdy masz w składzie Mirallasa,
Mertensa, czy nawet Januzaja to nie możesz w pierwszym składzie grać Nacerem
Chadlim. Po prostu to nie ta półka i stopień kreacji. Nie chcesz także, by za
środek pomocy i rozegranie odpowiadał Moussa Dembele. Ten po słabym sezonie w
Tottenhamie, w reprezentacji wygląda równie miernie. Te problemy są łatwe do
skorygowania, już w meczu z Rosją obie kule u nogi powinny znaleźć się na
ławce, ale większą zagwozdką są boczni obrońcy, a w zasadzie ich brak. Przede
wszystkim Vertonghen na lewej stronie wyglądał katastrofalnie, a inteligencją
też się nie wykazał, gdy sprokurował niepotrzebnego karnego. Tutaj Wilmots ma
ogromne zmartwienie i jeżeli nie wymyśli jak obrócić wadę drużyny w jej zaletę,
to następne drużyny mogą także głupie błędy wykorzystać.
Ziarno, po meczu z Algierią, w drużynie belgijskiej zostało
zasiane i tylko od nich zależy, czy zwiędnie, czy rozkwitnie.
-Gdyby ktoś mnie zapytał jaki plan na grę ma Brazylia,
odpowiedziałbym, że nie wiem. Albo inaczej, jest on bardzo prosty – podaj piłkę
do Neymara lub Oscara i niech ta dwójka dalej się martwi. Wszak zdobywanie
bramek to ich problem. Jeszcze jedną z opcji, byłoby postawienie, na szopkę
przed meczem (spójrzcie jak Brazylia wchodzi na murawę) i wspaniały hymn w
wykonaniu trybun – czyli inaczej przestraszenie przeciwnika. Cholera, a co
jeżeli ktoś wyłączy z gry Neymara i Oscara, sędzia nie wypaczy wyniku, czy – o zgrozo
- przeciwnik nie przejmie się hymnem? No to mamy Meksyk.

Dziwi mnie także niechęć do korekt „Felipao”, który ima się jak ognia
wystawienia w pierwszym składzie choćby Fernandinho, który w mistrzowskim
Manchesterze City, zagrał iście mistrzowski sezon. Być może, Dani Alves także
mógłby nieco odpocząć, bo póki co wyróżnia się jedynie fryzurą, choć nadal w negatywnym
sensie.
Gdy, jednak głębiej przyjrzeć się składowi Brazylii można
wyciągnąć niepokojący wniosek. W tej drużynie brakuje gwiazd, a o jej sile (lub
właśnie nie) stanowią zadaniowcy. Bo, gdy wiesz, że w meczu z Meksykiem,
najlepszy na boisku w twojej drużynie jest Luiz Gustavo to trzeba drżeć o
przyszłość. A pamiętajmy, Brazylia – według Brazylijczyków – ma zdobyć puchar
świata w wielkim stylu. Chociaż stylu póki co nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz