niedziela, 29 czerwca 2014

Mundialowo #11: Spektakl kompletny

Emocje wzięły górę nad zawodnikami Brazylii i Chile po zakończeniu meczu
Teoretycznie jest tak, że czekamy na jakieś doświadczenie wielkie, gwałtowne – w tym wypadku mecz, czy konkretną drużynę – które całkowicie nami wstrząśnie, czy też w przypadku zespołu zburzy jego obraz. Moment spełnienia następuje rzadko, zazwyczaj na samym końcu (tutaj – zakończenie mundialu lub odpadnięcie/ sukces danej reprezentacji) i to też nie jest regułą. Ale ja miałem dosyć po trzech godzinach starcia Chile – Brazylia. Byłem wyczerpany, wstrząśnięty i szczękę musiałem zbierać gdzieś głęboko z podłogi.

Wyczerpani byli sami zawodnicy. Widzieliśmy to, gdy Neymar po meczu padł na kolana, zakrył twarz dłońmi i zaczął płakać. Cieszył się, że te mentalne tortury w końcu się skończyły. Podbiegł do niego Scolari i zaczął pocieszać. Po nim także widać było ulgę, że spotkanie zakończyło się szczęśliwie. Julio Cesar - bramkarz, bohater serii rzutów karnych - w wywiadzie telewizyjnym nie szczędził łez, oczywiście radości. "Po czterech latach znowu muszę znaleźć mentalny spokój. Nigdy nie ukrywałem, że jestem człowiekiem emocjonalnym." - mówił do kamery. Gary Medel - chilijski pitbull - po meczu płakał. Włożył w tą bitwę całe swoje serce, ale kontuzja i wysiłek nie pozwoliły dokończyć mu spotkania. 

Nie chciałem oglądać następnego meczu. Oczywiście i tak go włączyłem, ale po spektaklu zafundowanym nam wcześniej nikt już nie powinien grać. Ktoś powie, że Chile było blisko wyeliminowania Brazylii i to w żadnym wypadku nie byłoby kłamstwem czy zniekształceniem rzeczywistości. Tyle, że jest jeden drobny szczegół – blisko w futbolu niczego nie oznacza, można być dalej niż bliżej a zakończyć mecz na swoją korzyść. 

„Nie wierzę w moralne zwycięstwa.” – mówił na pomeczowej konferencji trener La Roja, Jorge Sampaoli – „One się nie liczą.” I choć to jest okrutne, niestety ma rację. Byli blisko, a jednocześnie daleko. Bronili się heroicznie, atakowali zaciekle, ale gdy Mauricio Pinilla strzelił w 119 minucie w poprzeczkę stało się niemal jasne, że Chile po prostu nie awansuje. Wszechświat, los, Bóg nie chcieli ich widzieć dalej, więc zrobili nam na złość. Narobili nadziei, sprawili, że ich odpadnięcie będzie bardziej bolesne; rzekłbym cyniczne. „Co by było gdyby?” – pytanie, które od zawsze brzęczy w głowie, gdy coś nie pójdzie tak jak powinno? Co by było gdyby Pinnila oddał strzał minimalnie niżej/ lżej, czy gdyby Vidal był zdrowy w 100% i to on podchodził do ostatniego karnego? Gdzieś w alternatywnej rzeczywistości wciąż Chile gra dalej.

"Canarinhos" doczłapali się do ćwierćfinału
-Brazylijczycy nie zagrali złego mecz, to oni stworzyli więcej sytuacji, ale „Canarinhos” wciąż brakuje pewnej iskry charakterystycznej dla tego narodu. Mają wielu przeciętniaków w składzie, którzy nie powinni zakładać kanarkowej koszulki. Scolari pewnie to dostrzega, ale niewiele z tym robi. Broni się jakąś zapyziałą lojalnością, czy zaślepieniem i nie reaguje. A nawet, gdy to robi jest w tym zbyt schematyczny.

Brazylii brakuje napastnika, wczoraj zastanawiałem się kto gorszy: Fred czy Jo? I odpowiedzi jednoznacznej na to pytanie jeszcze nie mam. No właśnie, wprowadzenie Jo, czy – o zgrozo – Ramiresa, gdy twój zespół potrzebuje gola to strzał w stopę. Rezerwowych Scolari nie ma najlepszych, ale raz – taki skład sobie sam wybrał, dwa – zawsze znajdzie się ktoś lepszy od wspomnianej dwójki. Przesunięcie Neymara/ Hulka na szpicę i wstawienie Williana do składu, ewentualnie trzeciego pomocnika. Dani Alves też wygląda jak sabotażysta, ale z jego grą jestem już pogodzony.

To nie jest takie oczywiste, że Brazylia wygra turniej/ dojdzie do półfinału. Z Chile było bardzo blisko tragedii. Kolumbia zdaje się być silniejsza na ten moment. Podobnie jak „La Roja” stanowi zgrany kolektyw, bazuje na organizacji i wybieganiu, ale co ważniejsze posiada magiczny duet Cuadrado – James Rodriguez. Czyli najlepszego asystenta i strzelca. Scolari powinienem przed tym meczem pokombinować, zmienić pewne personalia. Chile zawiesiło poprzeczkę bardzo wysoko, ale Kolumbia postawi ją jeszcze wyżej. Póki co to "Los Cafeteros" są najlepszą drużyną mundialu.

sobota, 28 czerwca 2014

Mundialowo #10: To nie jest kraj dla słabych ludzi

Nie ma już słabych drużyn. Tak brzmi jeden z najbardziej wyświechtanych piłkarskich frazesów. Ale czy nie musimy chwilowo, przynajmniej na brazylijskim mundialu, wstrzymać się z wyśmiewaniem tego powiedzenia?

To znaczy inaczej, w Brazylii znajdzie się kilka odstających zespołów, ale je można policzyć na palcach jednej ręki. Honduras, Korea Południowa i Kamerun. Ale to też nie jest tak, że te drużyny z lepszymi, przynajmniej w niektórych meczach, nie potrafiły nawiązać walki. Honduras przegrał minimalnie z Ekwadorem, a był nawet bliski zwycięstwa. Korea zremisowała z Rosją, ale pokaz ich bezradności widoczny był w dwóch kolejnych meczach – z Algierią i Belgią. O Kamerunie nic dobrego powiedzieć się nie da, może z wyjątkiem strzelenia gola Brazylii. Ale pozostałych 29 drużyn sprawiało kłopoty faworytom za każdym razem. Dlaczego tak się stało?

Reprezentacje, które znacząco odstają personaliami starają się stworzyć kolektyw, bazujący na organizacji, taktyce, czy też wybieganiu. A najlepiej wszystko razem. Kostaryka, z początku skazywana na pożarcie, dzięki organizacji i odpowiedniej realizacji przedmeczowego planu, wyszła z najsilniejszej grupy. Dodatkowo, trenerzy przy ograniczonym czasie przygotowań wolą skupić się na defensywie. Stworzyć solidny blok i liczyć na kontry. Tutaj można wskazać przykłady meczów Algierii z Belgią, Iranu z Nigerią i Argentyną, czy Kostaryki z Italią. Tomislav Ivic – nieżyjący już, jugosłowiański trener obieżyświat - wspomniał kiedyś, że znacznie łatwiej nauczyć jest drużynę bronić niż atakować. I tutaj jako przykłady z obecnego mundialu wskazać można mecze Rosji, Iranu, Kostaryki, Grecji, Korei Południowej (chociaż ci nie potrafili ani atakować, ani się bronić, ale nastawili się na to drugie). To nie jest tak, że te zespoły nie umieją atakować, bo w niektórych przypadkach byłoby to nadużycie, lecz nastawienie na obronę wymienionych zespołów jest jasne. Wymaga to także, teoretycznie, mniejszych umiejętności.

Liczba goli, mimo wyraźnego nacisku niektórych drużyn na defensywę, jest zaskakująca. Pewną teorią byłoby postawienie tezy, że sztuka obrony umiera – przynajmniej na poziomie reprezentacyjnym, czego ten mundial jest niejako potwierdzeniem. Przypominając sobie poprzednią edycję ligi mistrzów, trzeba pamiętać, że Real, Atletico Madryt i Chelsea – czyli półfinaliści – wychodzili z myślą, że defensywa zawsze jest na pierwszym miejscu. Jedynie Bayern starał się grać prowadzić grę, rezygnując z szybkich ataków. Jonathan Wilson, angielski dziennikarz i teoretyk, w wywiadzie z Michałem Zachodnym w „Sztuce Futbolu” mówi: „Taktycznie reprezentacje są kilka lat za klubami. Może więc szukając odpowiedzi należy cofnąć się siedem, osiem lat i spojrzeć jak wtedy wyglądała taktyczna rywalizacja w najlepszych ligach i europejskich pucharach.” W tej chwili widzimy pewien dysonans między piłką klubową, a reprezentacyjną. 

Nastawienie na reaktywny styl większości drużyn to pewnego rodzaju trend tych mistrzostw. Niewiele reprezentacji stara się prowadzić grę, a już na pewno nie przez cały mecz. Dobrym przykładem jest mecz Argentyny z Bośnią i Hercegowiną, gdzie szybko strzelony gol przez „Albicelestes” spowodował ich cofnięcie i oddanie pola przeciwnikowi. Natomiast, gdy mieli piłkę starali się nie forsować tempa, a spokojnie rozgrywać piłkę.

Zauważmy także, że najmniej wyróżniającymi się drużynami, mimo wszystko, są reprezentacje z Azji, Afryki i w mniejszym stopniu z Europy. Oczywiście, nie należy wrzucać wszystkich do jednego worka, ale dominacja Ameryki Południowej jest dosyć klarowna. Pewną teorię na ten temat ma wspomniany wcześniej Wilson: „Eliminacje w Ameryce Południowej są trudniejsze od tych w Europie. Dlatego Latynosom łatwiej jest znaleźć taktykę, która działa przeciwko najlepszym.” I w pewnym sensie ma rację, bo np. Chile zachwyca ofensywnym stylem i pressingiem na połowie rywala, a Kolumbia organizacją gry i radosnym wyrachowaniem. Jednak jasny styl w tych drużynach jest widoczny. Z drugiej strony, przez niefortunny obrót spraw, aż trzy odpadną przed półfinałem (Kolumbia, Chile, Urugwaj, Brazylia są w jednej ćwiartce drabinki turniejowej).

Zobaczmy także, że na tym mundialu brakuje jakiś wyraźnych pogromów, czy swego rodzaju folkloru. Weźmy na przykład Zair z roku 1974, gdy jeden z piłkarzy przy rzucie wolnym wybiegł z muru, by odkopnąć piłkę przeciwnikowi. Nie zrobił tego z nieznajomości przepisów jak jedni się doszukiwali, a ze strachu. Dyktator Zairu – Mobutu Sese Seko – nastraszył piłkarzy z Afryki, że jeżeli ci przegrają z Brazylią wyżej niż 3:0, nie wrócą do domów. Mecz skończył się wynikiem 3:0. Albo Haiti z tego samego mundialu, gdy Polska wygrała z nimi 7:0. Czy mecz Salwadoru z Węgrami, który zakończył się najwyższym wynikiem w historii mundiali aż 1:10 dla Madziarów. Z czasów bardziej współczesnych, rok 2002, i pogrom Niemców nad Arabią Saudyjską 8:0. W reprezentacji z Azji 22 na 23 piłkarzy grało w lokalnych klubach. Jedyny zawodnik zarabiający poza granicami kraju – Al – Jaber – występował w klubie Championship – Wolverhampton. Nie był tam nawet podstawowym zawodnikiem, wszedł 3 razy z ławki, ale doświadczenie wspominał znakomicie: „Nauczyłem się w Anglii wszystkiego i jestem szczęśliwy, że tam trafiłem. Wiem, że trzeba zostawiać serce na boisku i jak należy przygotowywać się do zawodów jako profesjonalista.” Brzmi to nieco groteskowo, ale tej groteski nieco na tym mundialu brakuje. Teraz każda drużyna ma przynajmniej kilku zawodników w Europie i wszyscy wiedzą o sobie niemal wszystko. Jedyne formy folkloru na tych mistrzostwach to sprawa Suareza, konferencja Tabareza, kłótnie Kameruńczyków i Ghańczyków o pieniądze czy mecze w amazońskiej dżungli w Manaus. Na stadionie, który nigdy się nie spłaci.

Trochę mało, ale być może dzięki teoretycznie znacznie silniejszym drużynom, oglądamy jeden z najlepszych mundiali w historii.

czwartek, 26 czerwca 2014

Mundialowo #9: Żółta fala

Kolumbijczycy po strzelonych golach raczą nas pokazem tanecznym
„Kim jest ten człowiek?” – pytały miejscowe dzienniki po tym jak Jose Pekerman objął reprezentacje Kolumbii. Trener, który do tej pory największe sukcesy odnosił w piłce młodzieżowej został pierwszym zagranicznym szkoleniowcem „Los Cafeteros” od 20 lat. Kolumbijczycy nie przepadali za Pekermanem, nie lubili wszystkiego co z nim związane, nawet jego głos źle im się kojarzył. Jednak wraz z wynikami sytuacja diametralnie się zmieniła. Bez trudu zakwalifikował się do mundialu, w 2013 roku gazeta „El Tiempo” wybrała go na człowieka roku, a obecnie podbija Brazylię.

Kolumbia trzeba to jasno powiedzieć – zaskakuje i powiedziałbym fascynuje. Radamel Falcao - największa gwiazda reprezentacji - ze względu na kontuzje musiał pozostać w domu. „Drużyna jest najważniejsza, dlatego nie jadę na mundial.” – mówił napastnik AS Monaco. Być może dzięki temu „Los Cafeteros” są paradoksalnie silniejsi, bo przez to zespół stał się kolektywem. Nie są zależni od jednej supergwiazdy, a na szczyt własnych możliwości musieli wspiąć się pozostali zawodnicy. Oczywiście, Kolumbia posiada piłkarzy i bez Falcao znakomitych, ale mimo wszystko to jeszcze nie jest ten najwyższy poziom. Mam na myśli Jamesa Rodrigueza, Juana Cuadrado, czy Jacksona Martineza. Dwaj pierwsi w Brazylii błyszczą, ostatni gdy tylko dostanie szansę, także nie zawodzi.

W ogóle ofensywa zespołu jest wręcz przytłaczająca. Jackson Martinez, wyborowa strzelba FC Porto, dopiero ostatni mecz w grupie zaczął od pierwszej minuty. Adrian Ramos, nowy nabytek Borussi Dortmund, podobnie jak Jackson, rozpoczął w podstawowym składzie dopiero w spotkaniu z Japonią. Carlos Bacca, czyli ten o którym mówiło się, że zastąpi Falcao, jeszcze nie zagrał ani minuty na tym mundialu. Teo Gutierrez, taki trochę pistolet bez amunicji, o dziwo wystąpił dwukrotnie od początku w meczach z Grecją i Wybrzeżem Kości Słoniowej i to on zdaje się być pierwszym wyborem na szpicy. Problem jest taki, że Pekerman po tym jak kontuzji dostał Falcao przeszedł na ustawienie 4-2-3-1 z 4-4-2. To bogactwo w ofensywie trochę się marnuje, jednak trzeba pamiętać, że najważniejsze jest dobro zespołu.

James Rodriguez - jak daleko jest w stanie poprowadzić Kolumbię?
Z Japonią Pekerman zdecydował się na ustawienie 4-1-4-1, wyjątkowo ofensywne, gdzie na prawej stronie hasał Jackson, a po lewej Cuadrado. James Rodriguez, najlepszy obok Robbena i Messiego piłkarz tego turnieju, rozpoczął ten mecz na ławce. Wszedł w drugiej połowie i w krótkim odstępie czasu zdobył gola i zanotował dwie asysty. James, jako nr 10, nie trzyma się sztywno swojej pozycji. W zwycięstwach przeciwko Wybrzeżu Kości Słoniowej i Grecji cofał się do linii pomocy i kierował grą z głębi. Często wykorzystywał dłuższe podanie jako jedną z opcji do przyspieszenia rozegrania. W meczu ze „Słoniami” o dziwo zdobył gola głową, wygrywając pojedynek w powietrzu z Drogbą. Kilka minut później przyczynił się do strzelania przez zespół drugiej bramki, odbierając piłkę na połowie rywala. „Niesamowite jest jak James się rozwinął” – Jackson Martinez nie mógł nachwalić się swojego kolegi. Warto wspomnieć, że rozgrywający „Los Cafeteros” podczas mundialu skończy dopiero 23 lata. Carlos Valderrama – były znakomity zawodnik Kolumbii – widzi w Jamesie swojego następcę w roli „10” na długie lata. Ten chłopak ma wszystko.

Kolumbia nie gra specjalnie innowacyjnej piłki, ich styl opiera się na kontratakach i dosyć głębokim bronieniu. Ważne jest jednak, że w tym co robią są szalenie skuteczni, a dodatkowo całość wygląda atrakcyjnie. Ze względu na dosyć wolną linię obrony poniekąd skazani są na reaktywną grę, defensywa poprzez głębsze cofnięcie mniej bazuje na własnej szybkości, a bardziej na mądrym ustawieniu. Być może, gdyby obrońcy byli trochę zwrotniejsi moglibyśmy poważniej mówić o Kolumbijczykach jako faworytach, kto wie, może nawet do tytułu. W starciach z Urugwajem, czy w dalszej fazie z Brazylia lub Chile nie są bez szans. Sorry Brazylio, ale to Kolumbia w tej chwili jest najlepszym zespołem w żółtych koszulkach.

środa, 25 czerwca 2014

Mundialowo #8: Świat według Hodgsona

Roy Hodgson, selekcjoner Anglii do roku 2016
Roy Hodgson ma szczęście, że Luis Suarez wygryzł mu przynajmniej chwile spokoju. Angielski selekcjoner na jakiś czas może opędzić się od krytyki i nagonki mediów, która powinna go spotkać po katastrofalnym mundialu. Zresztą najgorszym w historii Anglii.

Gdyby Hodgson miał choć trochę honoru to po ostatnim gwizdku meczu z Kostaryką zrezygnowałby z posady selekcjonera. Tak byłoby lepiej, zarówno dla kibiców, piłkarzy i przede wszystkim drużyny narodowej. Najbardziej poszkodowanym nie byłby sam Hodgson, a jego portfel, bo w końcu gdzie on zarobi tyle co na stanowisku selekcjonera „Synów Albionu” – w końcu był w trójce najlepiej opłacanych trenerów na mundialu. Tak na dobrą sprawę Roy Hodgson popełnił w swojej karierze dwa poważne błędy (skupiam się tylko na względach sportowych). Po pierwsze, w roku 2010 – na chwilę – został menedżerem Liverpoolu. Po drugie, ktoś zaoferował mu – osobie, która największe sukcesy odnosiła w Szwecji – posadę selekcjonera reprezentacji Anglii, a ten bez wahania ją przyjął.

To nie jest tak, że Hodgson jest złym menedżerem. Jest po prostu mocno ograniczony, głównie przez swoje umiejętności i warsztat. Jego prawdopodobnie największym problemem jest wiara, że pewne rzeczy są jednowymiarowe. Chodzi mi o to, że skoro coś przyniosło pozytywny skutek dajmy na to w Malmo, Halmstads, czy Fulham to przyniesie – prędzej czy później – ten sam skutek w klubie pokroju Interu Mediolan, czy Liverpoolu. A Hodgson zapomina/ nie wie – skłaniałbym się ku tej drugiej opcji – że unikanie porażek w wielkich klubach, czy też reprezentacji Anglii to nie jest cel dla wymienionych organizacji. Tam zawsze nadrzędnym jest walka o zwycięstwo.

Myślę, że mieliśmy pecha nie wygrywając tego meczu. Jestem zadowolony, że daliśmy fanom trochę powodów do radości.” – Roy Hodgson po remisie 0-0 z Kostaryką. 

Ciężko mi pojąć jak dla mistrzów świata z 1966 roku remis z krajem o populacji południowego Londynu może być powodem do radości. Tak, Kostaryka jest rewelacją turnieju, ale pamiętajmy, że Anglicy mimo wszystko przyjechali do Brazylii po awans. A Roy jest zadowolony, że jego drużyna nie przegrała meczu z ekipą, która grała na pół gwizdka ze względu na zapewnioną promocję do drugiej rundy. 

Szczęście u Hodgsona jest przewijającym się tematem i w ten sposób, nie tylko w angielskiej kadrze tłumaczył swoje niepowodzenia:

Należy pochwalić Wolverhampton, ale myślę, że mieliśmy nieco pecha i przegraliśmy grę. 0-0 byłoby sprawiedliwym rezultatem.” – po porażce Liverpoolu z ostatnim w tabeli Wolverhampton  0-1.

Nie możemy zrobić więcej, dlatego liczymy, że fortuna się do nas w przyszłości uśmiechnie i dzięki temu osiągniemy lepsze rezultaty.” – grudzień 2010.

Problemem w tej sytuacji jest rozbrajająca szczerość Hodgsona. On faktycznie nie wie co ma dalej robić i co może jeszcze zrobić. Wynika to po prostu z faktu, że jest menedżerem, któremu brakuje głębi i podstaw, by zarządzać największymi gwiazdami. Trener zawsze może zrobić więcej – spójrzmy na menedżerów pokroju Rodgersa, czy Martineza, którzy nie tylko reagują na boiskowe wydarzenia, ale także między spotkaniami zmieniają ustawienia zespołu, czy dopasowują formacje pod przeciwnika. Dlaczego niby w Liverpoolu, u Rodgersa, duo Gerrard – Henderson w środku pola wygląda bardzo dobrze, a u Hodgsona gra przeciętnie? W Liverpoolu obaj mają asekurację, piłkarze wokół nich są inaczej ustawieni i nie dziwnym jest, że w reprezentacji Anglii jest krater w środkowej strefie. Hodgson jest konserwatystą, w jego drużynach brakuje iskry, a pozostaje mechaniczne myślenie. W futbolu proste „2+2” nie zawsze daje 4.

Pokazaliśmy jak dobrym zespołem możemy być. Myślę, że wyłączając pierwsze 10, może 12 minut dominowaliśmy.” – Roy po meczu z Kostaryką. 

Niestety, Anglicy mieli być dobrą drużyną teraz. Ich dominacja opierała się na jednym celnym strzale i podobnie jak w poprzednich meczach zrywach indywidualności. Oczywiście, „Synowie Albionu” nie zaprezentowali się aż tak źle na tych mistrzostwach, w meczu z Italią zagrali bardzo przyzwoicie, ale Włosi, jak się okazało, nie byli także przeciwnikiem nie do pokonania. Jednak jak zwykle to „szczęście” było decydującym czynnikiem. Roy ciągle wierzy, że grecka bogini sprawiedliwości Temida, w końcu, wyrówna z nim rachunki.

"Przyszłość wygląda jaśniej niż kilka miesięcy temu." - Roy Hodgson dla stacji "Talksport" po odpadnięciu z mundialu.

W przypadku Hodgsona nie czas jest problemem. Wyniki nie przyjdą tylko dlatego, że będzie z reprezentacją pracował kolejne dwa lata. Tak jak nie przez brak czasu nie udała mu się przygoda z Liverpoolem, tak samo jak Moyesowi nie przez czas nie wyszło z Manchesterem United. Hodgson będzie tkwił przy podobnych rozwiązaniach licząc, że te w końcu przyniosą zamierzony rezultat. Bo idąc jego tokiem rozumowania, kiedyś w końcu muszą.

wtorek, 24 czerwca 2014

Mundialowo #7: Nieproszeni goście

Meksykański Peter Griffin - Miguel Herrera 
Meksyku równie dobrze mogłoby na tym mundialu nie być. W ostatnim meczu eliminacji strefy Concacaf, Panama – bezpośredni rywal do awansu – prowadziła do 90 minuty z USA 2-1. Wtem, w doliczonym czasie „Jankesi” strzelili dwa gole doprowadzając do wyniku 3-2, dzięki czemu ich południowi sąsiedzi dostali się do Brazylii.

Wielką niesprawiedliwością z perspektywy czasu byłby brak Meksyku na mistrzostwach. Wczoraj, będąc nieco rozdartym między kibicowaniem Chorwacji, a zachwycaniem się grą „El Tri”, chciałem by po prostu obie ekipy przeszły dalej. Stąd po końcowym gwizdku nie potrafiłem się specjalnie cieszyć, chociaż Meksyk mi zaimponował. Kibicami, tempem, pomysłem, czy też trenerem, który swoim wyglądem nieco przypomina Petera Griffina, z serialu „Family Guy”. Miguel Herrera zagrał na nosie faworytom i ekspertom, którzy nie widzieli specjalnie Meksyku przechodzącego dalej. Już przed meczem z Brazylią Herrera ostrzegał Canarinhos: „Chcemy być dla was skałą w bucie”. Zapewniał też, że jego drużyna będzie grać ofensywnie: „Jesteśmy przekonani do atakowania w 11 i bronienia w 11”.

Reprezentacja „El Tri” nieprzerwanie od 1994 roku przechodzi do dalszej fazy rozgrywek. Inna sprawa, że za każdym razem żegna się z mundialem w drugiej rundzie i od 1986 nie doszli dalej niż do 1/4 turnieju. „Wyobraź sobie, że idziesz na kolacje na której będzie Miss Świata” – pisze Meksykanin Martin Del Palacio Langer w „Sztuce futbolu” wydawnictwa Kopalnia – „I masz świadomość, że nawet się do ciebie nie uśmiechnie. Ale marzysz, że jakimś cudem, gdy tylko cię ujrzy zakocha się bez pamięci.” Tak Langer opisuje nastrój panujący w Meksyku. Za każdym razem Meksykanie czekają na moment startu mundialu i za każdym razem ich nadzieje są niszczone w 1/8.

Ćwierćfinał - to jest ta magiczna bariera, która ma zostać przekroczona. Meksykanie podchodzili do tego mundialu z oczekiwaniami mniejszymi niż zwykle, jednak po wspaniałej postawie w grupie czas, by w końcu pokazać się z dobrej strony w fazie pucharowej. Tam już czeka Holandia, która z kompletem zwycięstw wyszła z jednej z najtrudniejszych grup na mundialu i to „Oranje” będą faworytem. Mimo wszystko, „El Tri” pokazali, że są w stanie sprawić problemy nawet najlepszym.

-Holendrzy wyszli z pierwszego miejsca z grupy B i, przy całym szacunku dla pozostałych drużyn, trafili do najłatwiejszej ćwiartki turnieju. Ekipa Louisa van Gaala zaskakuje. Przed turniejem, mimo wszystko, mało osób pokładało wiarę w młodzież, którą powołał do reprezentacji van Gaal. Mieszanka młodości połączonej z doświadczeniem w Brazylii procentuje.


Jak daleko są w stanie dojść „Oranje” w drabince turniejowej, w zasadzie, z dwoma wielkimi piłkarzami – Robbenem i van Persim. Fantastycznie w Brazylii, z weteranów, spisuje się także Nigel de Jong i udowadnia, że jest nie tylko typowym przecinakiem i łamaczem kości, a wartościowym uzupełnieniem drugiej linii.

Póki co Arjen Robben to MVP tego turnieju i w końcu przypomina gracza, który wykorzystuje swój potencjał w pełni. Dojrzał, zazwyczaj robi to co najlepsze dla zespołu i mimo, że nie strzelił gola w meczu z Chile i tak był najlepszy na boisku. Kapitalna asysta do Memphisa Depaya to był przede wszystkim pokaz umiejętności gracza Bayernu Monachium, a także wspomnianego de Jonga. Znakomicie w Brazylii prezentują się także młodzi piłkarze jak Depay, Martins Indi, czy Daley Blind. Van Gaal, czego się nie dotknie zamienia w złoto, jak chociażby w meczu z Chile, gdy dwójka rezerwowych - Leroy Fer i Depay - strzeliła po golu.

Van Gaal wykorzystuje ustawienie 3-5-2/ 5-3-2, jak kto woli, by wykorzystać jak największy potencjał z dwójki van Persi/ Robben. Selekcjoner jest dosyć elastyczny jeżeli chodzi o system gry i nie ma problemu z przejściem na 4-3-3, zrobi wszystko by dopasować go jak najlepiej do przeciwnika. W 5-3-2 nie ma specjalnie miejsca dla Sneijdera, który ma problemy by odnaleźć się w tej formacji. Chociaż na potrzeby prowadzącego zespół duo – Sneijder spychany jest do roli zadaniowca.

Holendrzy, którzy do Brazylii przyjechali z niewielkimi oczekiwaniami zaczynają powoli marzyć. Półfinał zdaje się być realnym celem, jeżeli duo van Persi - Robben utrzyma formę z fazy grupowej.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Mundialowo #6: Och, Ameryko!

Klinsmann jako "Kapitan Ameryka"
„Odbudowa psychiczna nie będzie trudna, ponieważ drużyna pokazała zadziwiający postęp w ciągu ostatnich kilku tygodni.” – Jurgen Klinsmann po remisie z Portugalią starał się ukryć ogromne rozczarowanie. Gol dający przeciwnikowi remis, USA straciło, a jakże, w ostatniej minucie doliczonego czasu gry.

Bardziej rozczarowany od trenera kadry „Jankesów” musi być Michael Bradley. W końcu to on stracił piłkę przy decydującym golu, czy też zmarnował stuprocentową sytuację, trafiając z 5 metrów w Ricardo Costę. „Soccer, bloody hell” – parafrazując nieco słowa Fergusona chciałoby się powiedzieć po tak znakomitym meczu. Tylko tych Amerykanów szkoda, bo gdyby ktoś dajmy na to 10 lat temu – czy nawet przed tym mundialem – powiedział mi, że będę mógł rozpływać się nad grą „Jankesów” nie uwierzyłbym.

Klinsmann stworzył zgraną pakę, nawet bez jakiś wybitnych gwiazd. „Chcę znaleźć amerykański styl, ekscytujący styl, który jasno będzie określany amerykańskim i połączyć go z metodami używanymi przez najlepsze drużyny na świecie” – wspominał Klinsmann kilka miesięcy po objęciu posady selekcjonera USA. Po obejrzeniu dwóch meczów na mundialu jasno można powiedzieć, że soccer idzie w dobrym kierunku. Oczywiście, „Jankesi” mogą skończyć poza miejscem premiowanym awansem przy złych rezultatach, ale Amerykanów ogląda się z wielką przyjemnością.

„Zadaniem Klinsmanna w kadrze było wziąć słynne amerykańskie przygotowanie fizyczne, umiejętność działania w zespole, etykę pracy i dodać nieco europejskiego pieprzu, know-how, inwencji i wyszukania.” – pisze Tom Dart w „Sztuce Futbolu” wydawnictwa Kopalnia. I jest coś w Niemcu co wyjątkowo pasuje do amerykańskiego patosu i sprawia, że sam wygląda jak typowy Amerykanin. Jego akcent, otwarte myślenie, mentalność zwycięzcy, czy fakt, że jako obcokrajowiec śpiewa hymn innego kraju. I dzięki niemu soccer wygląda lepiej niż futbol z drużyną naszpikowaną gwiazdami i zdobywcą „Złotej piłki”.

-Portugalia zagrała katastrofalnie i praktycznie przekreśliła swoje szanse na awans. Chciałem wspomnieć przy tej drużynie o zadziwiającym, wręcz, zjawisku jakim jest brak napastnika. Od czasów Pedro Paulety nie przypominam sobie kogoś wyróżniającego się na tej pozycji. Bo weźmy na przykład Edera, który wyróżniał się jedynie wyglądem i brakiem umiejętności. Śmiesznie wyglądało, gdy Ronaldo i pozostali koledzy robili wszystko by tylko napastnikowi Bragi nie podawać. Nie działo się to bez przyczyny, wszak Eder, gdy tylko dotykał się piłki tracił ją, czy w lepszym przypadku „tylko” hamował akcję. Co gorsza po stratach nie wracał do obrony i nie walczył o odbiór, szczególnie w drugiej połowie. Dodatkowo, gdy Ronaldo także nie pomagał defensywie, ta miała bardzo trudne zadanie. Portugalia niemal od początku sprawiała wrażenie drużyny słabszej i do teraz nie wiem jak to się stało, że USA tego meczu nie wygrało. Chwilowy błysk Ronaldo i zaślepienie Camerona w obronie zdaje się wystarczyło.

Gdzie Lukaku otrzymywał piłki - ani razu w polu karnym
-Starcie między Rosją, a Belgią było mniej więcej tak ciekawe i specjalne jak rozgotowana marchewka. Innymi słowy działo się niewiele, Belgom wystarczyło podkręcenie tempa w końcówce i współpraca na linii Origi – Hazard. Chociaż z drugiej strony jakiego tempa można się spodziewać, gdy za rozegranie w twoim zespole odpowiedzialny jest Marouane Fellaini. Nie wiem czemu, ale lubię oglądać tego zawodnika w akcji, chociaż znalezienie mu optymalnej pozycji na boisku jest zadaniem trudnym. Wydaje mi się, że najlepiej spisuje się tuż za napastnikiem chociaż wtedy zespół znacznie traci na kreatywności. Niemniej, po meczu z Rosją problemem pozostaje postawa Romelu Lukaku, który nie specjalnie potrafi znaleźć nić porozumienia ze skrzydłowymi. Sprawia wrażenie zawodnika ociężałego, bez formy, surowego technicznie, który za bardzo bazuje na swoim atletyzmie. Jose Mourinho lubi to.

-Rosjanie stworzyli kolejne nudne widowisko i z grą którą zaprezentowali (chociaż należał im się rzut karny w pierwszej połowie) nie jestem przekonany, czy w decydującym starciu z Algierią są faworytem. Szczególnie po tym co „Lisy Pustyni” zaprezentowali na tle Korei Południowej. Fabio Cabello ze wszystkich selekcjonerów otrzymuje najwięcej pieniędzy, ale póki co nie widać, by była to opłacalna inwestycja. Zupełnie nie potrafi przenieść sukcesu z klubów na reprezentacje.

niedziela, 22 czerwca 2014

Mundialowo #5: Wyższe siły futbolu

Nie ma w ostatnich minutach meczu ateistów. Przynajmniej, gdy ktoś sprzyja którejś z grających drużyn. Każdy próbuje wejść modłami w łaski Boga, bogów, szamanów – kogokolwiek, kto pomoże przesądzić o szczęśliwym wyniku dla wybranego zespołu.

Dajmy na to starcie Ghany z Niemcami.

Jordan Ayew, biegnący na bramkę Manuela Neuera, w okolicy ma dwóch kolegów i każdy z nich był na lepszej pozycji. Wynik, w tym momencie, sprzyjający dla Ghany – prowadzą 2-1 – ale kolejny gol załatwiłby prawdopodobnie sprawę. To była ta okazja, cały stadion krzyczy – wie, że w tej sytuacji trzeba podać piłkę do lepiej ustawionego partnera. Ludzie przed telewizorami wiedzą, że – ponownie – wystarczy oddać piłkę, a Gyan strzeliłby do pustej bramki. Niemcy modlą się tylko, by Ayew nie podawał, a stracił piłkę, oddał strzał, cokolwiek co w tej akcji byłoby kompletnym marnotrawstwem. Modły zostały wysłuchane, bądź jakiś zły chochlik podpowiedział Ayew, by strzelić na bramkę Neuera. Byłoby po meczu, a tak trzeba walczyć dalej i zaciekle się bronić. Coś afrykańskiego – brzmi to bardzo stereotypowo – było w tej sytuacji. Wprawdzie Ghana jako drużyna zagrała – znowu stereotyp – zupełnie jakby nie była z Afryki, jednak całych afrykańskich korzeni z gry wyplenić się nie da. Oczywiście, to nie jest zła sprawa, nawet momentami bardzo korzystna, ale w tej konkretnej sytuacji zadziałało to na minus dla całego zespołu. Oglądając futbol już tyle czasu, jasnym stało się, że Niemcy za chwilę wyrównają. Niejasnym tylko było, czy Niemcy ten mecz wygrają i na szczęście dla Ghany i Jordana Ayew – spotkanie zakończyło się zasłużonym remisem, a my obejrzeliśmy najlepszy mecz Afryki na tym turnieju i chyba najlepszy w ogóle.

Gdy wydawało się, że na tym mundialu widzieliśmy wszystko, druga połowa tego meczu wprowadziła turniej na jeszcze wyższy, niebotyczny poziom. Oba zespoły zagrały z wielką pasją, zaciekle i co ważne, z jasnym konkretnym taktycznym planem. Może i dobrze, że mecz zakończył się tylko remisem, bo widok przegranego w Fortalezie byłby krzywdzący. Low zapytany, czy oglądanie takich spotkań to przyjemność, czy piekło, odpowiedział: „I to, i to. To był prawdziwy dramat, wszyscy to czuliśmy.”

Wszystko było niemal doskonałe, no prawie, z wyjątkiem fikołka wykonanego przez Mirosława Klose, który – nie był tak efektowny jak kilka lat temu. Znak czasu, że Klose zamiast na dwóch nogach wylądował na tyłku, lecz istotne było tylko to, że w końcu wyrównał rekord bramek Ronaldo strzelonych na mundialach. Oczywiście, tego z Brazylii.

-„Bóg futbolu upodobał sobie ostatnie minuty, ale tak naprawdę drwi z naszych marzeń przez cały mecz” – pisze Michał Okoński w książce „Futbol jest okrutny”. Tym razem na cel upodobał sobie Irańczyków, którzy dzielnie broniąc się z indywidualnie lepszymi Argentyńczykami, stracili jedynego gola w doliczonym czasie. Żeby jeszcze bardziej obrzydzić życie tymże Irańczykom Bóg futbolu wybrał, by nie dyktować dla nich oczywistego karnego, czy też obdarzyć formą życia, tego którego miał najbardziej zawieść, czyli bramkarza rywali – Sergio Romero.


Pojęcie, oczywiście względne, czy Argentyńczycy byli w tym meczu drużyną lepszą, ale twierdzę, że nie dali tego po sobie poznać. Argentyna zagrała ospale, wolno, bez pomysłu, czy fantazji. Nikt nie wmówi mi, że z taką grupą indywidualności jaką dysponuje trener Sabella nie da się grać lepiej. Od takiej ekipy mamy prawo wymagać. Tu nawet nie chodziło o to, że Argentyna zlekceważyła przeciwnika, bo nie to było problemem. Oni niemiłosiernie męczyli się z Iranem i w pewnym momencie „Albicelestes” mieli strach w oczach widoczny dla wielkich drużyn bliskich kompromitacji. Tym razem się udało, gdy indywidualność – Messi – pociągnęła kolektyw, ale gdy Argentyna będzie mierzyć się z lepszymi drużynami to może to nie wystarczyć. Póki co jest to „papierowy tygrys”, który z taką grą daleko nie zajedzie. A Iran, cóż, by awansować z grupy będzie musiał w końcu strzelić gola. I polegać na tym, który ich ostatnio pogrążył – Leo Messim.

sobota, 21 czerwca 2014

Mundialowo #4: Jaka piękna historia

-Wczoraj minęły dokładnie 24 lata od jedynego awansu Kostaryki do drugiej rundy mundialu. W rocznicę tego wydarzenia, to niewielkie państewko, gdzie mieszka niewiele więcej niż 4 mln mieszkańców, pokonało Włochów i niespodziewanie czmychnęło do drugiej rundy turnieju.

„Granie z najlepszymi pozwoli nam sprawdzić jak dobrzy naprawdę jesteśmy.” – w rozmowie z FIFA, przed mundialem stwierdził Keylor Navas, bramkarz Kostaryki – „Będziemy grać z wielkimi zawodnikami. Ale mamy nad nimi jedną wielką przewagę, wiemy o nich wszystko. Wystarczy, że będziemy się dobrze bronić.” To by było znaczne uproszenie dla opisania gry „Los Ticos” z Italią. Kostaryka, owszem, zagrała bardzo zdyscyplinowanie w obronie, zagęszczała umiejętnie miejsce przed polem karnym, ale też wychodziła z odważnymi kontratakami, z którymi Włosi mieli mnóstwo problemów. Do Andrei Pirlo doskakiwali, za każdym razem gdy ten był przy piłce, Borges i Tejeda, czym znacznie ograniczali pole do popisu włoskiemu maestro. Ten zaliczył bardzo cichy występ, chociaż gdyby nie nieskuteczność Mario Balotellego w kluczowych momentach to Pirlo mógłby pochwalić się przepiękną asystą. Znakomicie, po raz drugi na tym turnieju, zagrał napastnik „Los Ticos”  Joel Campbell, który sprawiał ogromne problemy włoskim defensorom. To po faulu na nim powinien zostać podyktowany rzut karny dla Kostaryki. W ogóle nie można mówić o jakimkolwiek przypadku przy postawie Kostaryki. Drużyna wyglądała sprawnie taktycznie, odpowiednio umotywowana i przed nami napisała piękna historia mundialu. Nie byli tylko odważni, waleczni, czy mieli szczęście. Po prostu dobrze grają w piłkę.

-Italia w znaczny sposób utrudniła sobie żywot w grupie D postawą w meczu z Kostaryką.  Myśleli, że człapiąc po boisku uda im się wygrać z agresywnym rywalem. W pewnym momencie wydawało mi się, że Włosi, kolejno, zaczną wyciągać leżaki i koce i wygodnie się na nich rozłożą. Rozumiem, że warunki pogodowe nie były najlepsze, ale jak po meczu mówił Gigi Buffon: „Upał był problemem, ale rywale też w nim grali.” 
Anglia po zwycięstwie Kostaryki odpada z turnieju
Pewnym, zapewne dużym, problemem mogło być podejście do słabszego na papierze rywala. To nie przypadek, że Italia ma kłopoty z pokonywaniem zespołów, które nazywają „Squadra Materasso” – w czasie meczu możesz położyć się na boisku jak na materacu, a spotkanie i tak jest wygrane, opowiadał Zbigniew Boniek po mundialu w 1990 roku. 4 lata temu Włosi na mundialu zremisowali z Nową Zelandią, czy przegrali ze Słowacją. W 2002 odpadli po starciu z Koreą Południową, a w roku 1994 zremisowali z niżej notowaną Irlandią. W 1966 pożegnali się z turniejem po porażce z Koreą Północną. Kostaryka w żadnym wypadku nie zalicza się do słabeuszy, co zresztą udowodniła, ale patrząc na grupę, przed losowaniem kto o zdrowych zmysłach mógł pomyśleć, że „Los Ticos” awansują z niej jako pierwsi. Na pewno nie Mario Balotelli, który zapytany, co wyniósł z przedmeczowej odprawy odparł – „niewiele”  i zaznaczył, że nie przywiązywał specjalnej uwagi do filmu z analizą.

-Olivier Giroud po strzelonym golu na 1-0 ze Szwajcarią podbiegł do linii bocznej, by cieszyć się z całą ławką rezerwowych i sztabem trenerskim. Widok co najmniej zaskakujący, zupełnie jakby Francja była jednością. Znowu. Iain Macintosh, dziennikarz ESPN, napisał, że widok reprezentacji „Trójkolorowych” jako wspólnoty to jakby kot i pies przytulali się razem przy kominku. To w końcu Francja, więc problemy i kłótnie mają wpisane w DNA, stąd widok ich cieszących się razem jest dla mnie nieco nowy. „Atmosfera przypomina mi rok 1998.” – opowiada trener Francuzów – Didier Deschamps. Tak więc jeżeli coś jest na rzeczy to „Trójkolorowi” mogą poważniej namieszać w drabince turniejowej. Realnie patrząc największy test czeka ich prawdopodobnie w 1/4, gdzie powinni zagrać Niemcy, ale jeżeli nie złamią ich wewnętrzne kłótnie to Francuzów należy się bać. Albo co najmniej brać pod uwagę. Bo ta grupa talentu ma co niemiara na każdej pozycji, o czym chociażby przekonali się Szwajcarzy, którzy – chcąc, nie chcąc – przybili z Francuzami „piątkę”.

-Na koniec krótko o daniu – o zgrozo – całkiem znośnym, czyli meczu Hondurasu z Ekwadorem.
To starcie było bardzo słabym widowiskiem, a jednocześnie znakomitym. Obie drużyny pokazały – nieprzypadkowo ten mecz skojarzył mi się z naszą ekstraklasą – że prosty futbol także może być piękny. Ta gra miała prawie wszystko – brakowało jedynie czerwonej kartki i fantastycznej bramki - nawet sędzia się w tym meczu wywrócił. Honduras był blisko zdobycia jednego punktu, ale skuteczność Valencii (nie Antonio, Ennera) wystarczyła Ekwadorowi by zabezpieczyć sobie pierwsze zwycięstwo na mundialu. A Enner Valencia może powoli rozglądać się za poważniejszym klubem, niż – kaszle – meksykańska Pachuca.

piątek, 20 czerwca 2014

Mundialowo #3: Ścieżka wstydu Anglii

Zwycięskiego składu się nie zmienia, tak brzmi stare piłkarskie porzekadło. Roy Hodgson postanowił nie zmieniać, a jakże, personaliów w drużynie, która dopiero co przegrała.

W końcu, z Włochami, Anglicy zaprezentowali się zaskakująco dobrze i pozostawili po sobie pozytywne wrażenie. Niestety, to tylko wrażenie i ogólna prezencja, a trzy punkty, czyli istota tego starcia, powędrowały do rywali. To samo można powiedzieć po spotkaniu z Urugwajem, niby Anglia grała ładnie, ale to przeciwnicy ostatecznie wywożą z Sao Paolo komplet punktów. A Anglikom pozostaje modlitwa o komplet wygranych Włochów.

Ścieżka wstydu „Synów Albionu” jest dosyć długa, a zaczęła się kilka dni przed meczem, gdy Roy Hodgson otworzył usta na konferencji prasowej i palnął: „Luis Suarez nie jest zawodnikiem klasy światowej.” Tenże Luis Suarez kilka dni później - by być dokładnym cztery - odpowiedział w nienaganny sposób zdobywając dwie fantastyczne bramki, czym pogrążył Anglików. Precyzja z jaką Urugwajczyk wykonał swoją robotę była iście zabójcza. „Marzyłem o tym. Cieszę się tym momentem niesamowicie, a wszystko przez krytykę i cierpienie, które szło w moją stronę. To teraz macie.” – uśmiechnięty Luis Suarez bezlitośnie wykończył po meczu także angielskich dziennikarzy. Żeby nie było, że Urugwajczyk tak bardzo Anglików nie lubi, Suarez po meczu pocieszał swojego klubowego kapitana – Stevena Gerrarda.

Wykres gry Sterlinga - 5 udanych dryblingów, 19/22 celnych podań
„Sterling był jedynym zawodnikiem, który sprawił mi problemy. Bardzo utalentowany.” – chwalił młodzieńca sam Andrea Pirlo, po meczu Włochów z Anglią. Z Urugwajem Raheem, znowu był jednym z najbardziej wyróżniających się piłkarzy w swojej drużynie. I pomijam fakt, że Sterling rozpoczął mecz, nie tak jak poprzednio, czyli tuż przed dwoma pomocnikami (gdzie spisywał się znakomicie), tylko na prawej stronie. Zmierzam do tego, że Hodgson ściągnął Sterlinga już w 60 minucie, a pozostawił – nie na długo, ale zawsze – bezużytecznego Welbecka. Zmiany wyglądały jakby wcześniej angielski trener je po prostu w szatni przygotował. „W 60 minucie wchodzi Barkley, kilka minut później Lallana i jak będziemy przegrywać to wpuszczę Lamberta” – pomyślał przed meczem Hodgson. I potem to zrealizował.

Sporym problemem właśnie u Roya Hodgsona jest, że nie potrafi odpowiednio reagować na wydarzenia boiskowe. Inni trenerzy zmieniają, przesuwają zawodników, kombinują, byle tylko ich drużyna wycisnęła maksymalny potencjał z posiadanego tworzywa. A Hodgson jakby był w tym wszystkim nieco mechaniczny. Wykonuje ciągle te same czynności i roszady, oczekując, że przyniosą zupełnie inny skutek niż wcześniej. Sztab Urugwaju oglądał mecz Anglii z Włochami i wyciągnął drogą obserwacji wnioski. Atutem Anglików była szybkość ich graczy ofensywnych, więc Urugwajczycy grali wyżej pressingiem niż robili to Włosi. Tym samym zmusili ich do rozgrywania piłki w ataku pozycyjnym, z czym „Synowie Albionu” radzili sobie co najwyżej średnio, notując wiele głupich strat.

Gerrard i Suarez - w Liverpoolu i reprezentacjach
Piętą achillesową, w drużynie Hodgsona, była gra defensywna. O ile w ofensywie pewne atuty były po stronie Anglików, jak dajmy na to szybkość, to obrona wyglądała katastrofalnie. Anglicy w obronie byli wolni, przewidywalni i niespecjalnie potrafili wykorzystać swoje atuty, jak dajmy na to siłę fizyczną. Sprytni Urugwajczycy tylko czekali na potknięcia Anglików w obronie i te raz po raz przychodziły, jak np. strata Hendersona przed polem karnym, która zapoczątkowało stuprocentową sytuację Cavaniego, czy przegrana przebitka w środku pola przez Gerrarda, zakończona golem strzelonym głową przez Suareza. Jakby tego było mało, to Steven Gerrard zanotował nie tylko stratę przy pierwszym golu, ale także bezpośrednią asystę przy decydującej bramce na 2-1. Ostatnie siedem tygodni dla kapitana Liverpoolu to droga przez mękę, pierw asysta przy golu – przeciwnika - Demby Ba – w decydującym o mistrzostwie meczu z Chelsea. Teraz, ponownie asysta, tym razem do kolegi z klubowej drużyny. W tak ważnym i decydującym meczu.

Zastanawiam się, niejako podsumowując ten wpis, czy Anglicy nie powinni całkowicie oderwać się od „Złotej generacji” i zacząć wszystkiego od nowa, z młodą, w miarę perspektywiczną drużyną. Wszak, Anglicy na awans szanse mają bardziej w teorii niż praktyce, więc o przyszłości trzeba jak najszybciej myśleć.

czwartek, 19 czerwca 2014

Mundialowo #2: Pocałunek śmierci

Rewolucja rozegrała się na naszych oczach. W pięć dni. W ciągu dwóch meczów. Ostatni bastion pewnej ideologii futbolowej zderzył się z bolesną rzeczywistością. Hiszpanie żyli z pewną niewiedzą, jakby nie spodziewali się, że koniec wielkich mistrzów może być tak brutalny.

Jonathan Wilson, bodajże w książce „Anatomy of Liverpool”, pisał o pojedynczych wydarzeniach w futbolu: „Jeden moment może ukształtować mecz, jedna gra – turniej, a jeden turniej – karierę. Futbol nie zawsze jest sprawiedliwy.” I mecz Hiszpanii z Chile, czy wcześniej z Holandią wykreuje, czy zdefiniuje kariery pewnych zawodników. Niekoniecznie nawet tych, co na tym mundialu byli, tylko tych, którzy za 2 lata będą decydować o losie abdykujących mistrzów świata. O losach karier pewnie dla kilku zawodników starszej daty ten turniej także zadecyduje. Ci spojrzą w lustro i stwierdzą, że nie są w stanie dać reprezentacji tyle ile powinni. Już wyglądali na wyczerpanych, usatysfakcjonowanych sukcesami, brakowało im tej maleńkiej iskry, która w ich grze od zawsze była widoczna. Być może, gdyby nie lojalność, zarówno trenera wobec pewnych zawodników i na odwrót  to do klęski by nie doszło. „Zapracowaliśmy na prawo do porażki” – przed turniejem przebąkiwał Iker Casillas. I ci zawodnicy zasłużyli, by po prostu przegrać razem. Bo skoro razem wygrywali, to i wspólna porażka im się należy. Tyle tylko, że z drugiej strony zobaczyliśmy mistrzów słabych, wolnych, nie głodnych sukcesu. W spornych sytuacjach brakowało odwagi, w kluczowych momentach dokładności, czy spokoju, a na krótkich dystansach szybkości.

Przyszłość dla Hiszpanów maluje się, mimo wszystko, w jasnych kolorach i ten turniej to impuls do zmiany pokoleniowej. David de Gea, Jordi Alba, Cesar Azpilicueta, Javi Martinez, Sergio Busquets, Koke, czy Diego Costa to zawodnicy mający 25 lat lub młodsi. Gerard Deulofeu, Tiago Alcantara, Isco, Moreno, czy Carvajal to goście, którzy nawet nie mieli szansy jeszcze w reprezentacji zabłysnąć. Ich czas jeszcze nadejdzie, kiedyś w końcu stara generacja musi odejść. A lepszego momentu niż przegrany mundial na pożegnania nie będzie. 

- Jak na fazę przebudowy drużyny, Australia zaprezentowała się znakomicie. 

Odważnie, z pomysłem, bez kompleksów, sprawili mnóstwo problemów wychwalanej Holandii. „Socceros” pokazali, że jak odpadać z turnieju to najlepiej właśnie w taki sposób – tak, by po meczu i turnieju nie miał ci nikt do zarzucenia, że nie zrobiłeś wszystkiego by wygrać. Australijczycy zrobili niemal wszystko, być może prócz wykorzystania sytuacji podbramkowych, których większa część powinna zamienić się w gole. Być może, pewne pretensje można mieć do bramkarza; Matthew Ryan mógł przy decydującej bramce zachować się minimalnie lepiej. W pamięci pozostanie nam za to na pewno gol strzelony przez typowego walczaka – Tima Cahilla, który zdobył – jak do tej pory – najładniejszego gola turnieju. I jako, że to dla byłego zawodnika Evertonu był raczej ostatni mecz na mundialach, to nie mógł sobie wypracować lepszej drogi do wiecznej pamięci o nim u kibiców. Podobnie jak Australia, która na koszulkach powinna mieć wyszyty napis: „Pokazać fajną piłkę.”

Pewnym z rytuałów przedmundialowych są kłótnie piłkarzy Kamerunu z lokalną federacją o premie. Teraz przynajmniej widzimy dlaczego wejściówki są tak ważne, skoro „Nieposkromione Lwy” czują, że ich przygoda skończy się po trzech meczach. W ogóle ta drużyna, to swego rodzaju paradoks, piłkarze zarabiają tonę pieniędzy, a ich walka o premię przypomina walki w klatkach. Bo w końcu, jeżeli Samuel Eto’o, kiedyś najlepiej zarabiający piłkarz świata, stoi na czele strajku o premię to coś jest nie tak. Ba, gorzej wtedy, gdy okazuje się, że marne – jak na jego warunki – 8,3 tys. euro więcej jest w stanie go przekupić to ponownie oglądamy kolejną sprzeczność.

Na boisku, w Brazylii, przyglądamy się drużynie, której tutaj tak na dobrą sprawę powinno nie być. Podziały, brak zaangażowania, czy widoczna niechęć niektórych zawodników wobec siebie, to krajobraz jaki zostawiają po sobie piłkarze Kamerunu. W ich przypadku, między bajki, można włożyć, że gra w reprezentacji to gra o honor, dumę i po prostu wspaniałe wyróżnienie. W ogóle, gdyby wyłączyć wyczyn Kamerunu z roku 1990, to wychodzi, że ta drużyna na 13 meczów – na 6 pozostałych mundialach – wygrała 1 mecz. Teraz jest na drodze do 7 kolejnej porażki, wystarczy tylko przegrać z Brazylią. Jak wcześniej pisałem o Australii, jako drużynie, która w godny sposób odpada z mundialu, tak Kamerun jest ich całkowitym przeciwieństwem.


środa, 18 czerwca 2014

Mundialowo: Belgijsko - Brazylijskie zmartwienia

-Gdyby pierwsza połowa meczu Belgów na mundialu byłaby sztuką na Broadway to prawdopodobnie nie byłoby kolejnej. Aktorzy zagrali bez ładu, wcinali się w sobie w rolę, a każdy nie specjalnie wiedział co ma na scenie robić. W drugiej połowie reżyser – Marc Wilmots – wprowadził nowych grajków, dokonał kilku korekt i Belgowie uniknęli niepożądanej klęski. Ale mimo wszystko „smród” wokół ich gry gdzieś pozostał.

Dla „Czerwonych Diabłów” sytuacja przed mistrzostwami jest o tyle niekomfortowa, że każdy ma oczekiwania wobec nich na poziomie faworytów. „To jest ta nowa drużyna o której ci mówiłem. Patrz, oni nas zachwycą!” – ponownie odwołam się do Broadwayu i to trochę tak jakby znajomy opowiadał o występie, którego nie widział, ale słyszał, że grają tam nowi, obiecujący aktorzy, a Ci tworzą niezapomniane show.

Podania Belgów w pierwszej połowie w strefie ataku
Mimo dobrego wyniku, wszak Belgia wygrała z Algierią, to ten mecz wydaje mi się przyniósł Wilmotsowi więcej znaków zapytania i powodów do zmartwień niż uciech. Belgia nie wyglądała jak kolektyw, a zlepek indywidualności. Brakowało penetracji w okolicach pola karnego (grafika obok obrazuje ten problem), a Romelu Lukaku wydawał się być jakiś osamotniony z przodu. Gdy masz w składzie Mirallasa, Mertensa, czy nawet Januzaja to nie możesz w pierwszym składzie grać Nacerem Chadlim. Po prostu to nie ta półka i stopień kreacji. Nie chcesz także, by za środek pomocy i rozegranie odpowiadał Moussa Dembele. Ten po słabym sezonie w Tottenhamie, w reprezentacji wygląda równie miernie. Te problemy są łatwe do skorygowania, już w meczu z Rosją obie kule u nogi powinny znaleźć się na ławce, ale większą zagwozdką są boczni obrońcy, a w zasadzie ich brak. Przede wszystkim Vertonghen na lewej stronie wyglądał katastrofalnie, a inteligencją też się nie wykazał, gdy sprokurował niepotrzebnego karnego. Tutaj Wilmots ma ogromne zmartwienie i jeżeli nie wymyśli jak obrócić wadę drużyny w jej zaletę, to następne drużyny mogą także głupie błędy wykorzystać.

Ziarno, po meczu z Algierią, w drużynie belgijskiej zostało zasiane i tylko od nich zależy, czy zwiędnie, czy rozkwitnie.

-Gdyby ktoś mnie zapytał jaki plan na grę ma Brazylia, odpowiedziałbym, że nie wiem. Albo inaczej, jest on bardzo prosty – podaj piłkę do Neymara lub Oscara i niech ta dwójka dalej się martwi. Wszak zdobywanie bramek to ich problem. Jeszcze jedną z opcji, byłoby postawienie, na szopkę przed meczem (spójrzcie jak Brazylia wchodzi na murawę) i wspaniały hymn w wykonaniu trybun – czyli inaczej przestraszenie przeciwnika. Cholera, a co jeżeli ktoś wyłączy z gry Neymara i Oscara, sędzia nie wypaczy wyniku, czy – o zgrozo - przeciwnik nie przejmie się hymnem? No to mamy Meksyk.

Czapki z głów dla „El Tri” za występ przeciwko Brazylii, ale mam wrażenie, że Scolari nie zrobił wszystkiego by pomóc sobie w zwycięstwie. Pierw wystawia Ramiresa w podstawowym składzie, nie koryguje zespołu odpowiednio – Paulinho, nie wiedzieć czemu zagrał cały mecz – czy powołuje, a potem gra od początku wybrykiem, zwanym Fredem. Napastnik „Canarinhos” nie robi nic, by pomóc drużynie, ewentualnie się przewraca od podmuchów przeciwnika w niego. Przeciwko Meksykowi zaliczył bardzo cichy występ, na 16 wykonanych podań, połowa celnych, w tym jedno, gdy Brazylia zaczynała mecz od środka. Dodam, że jedno miało miejsce nawet w polu karnym. Pożytku, póki co, z Freda jest niewiele (grafika), a Scolari, nie chce przejrzeć, że szansa na wybuch formy napastnika jest niewielka. Być może przesunięcie Neymara na pozycję „9” mogłoby zadziałać, wszak zmiennik Freda – Jo, wniósł nieco ożywienia do gry, ale wciąż widać było ogromne braki w umiejętnościach. Wtedy Willian mógłby wskoczyć do podstawy. 

Dziwi mnie także niechęć do korekt „Felipao”, który ima się jak ognia wystawienia w pierwszym składzie choćby Fernandinho, który w mistrzowskim Manchesterze City, zagrał iście mistrzowski sezon. Być może, Dani Alves także mógłby nieco odpocząć, bo póki co wyróżnia się jedynie fryzurą, choć nadal w negatywnym sensie.

Gdy, jednak głębiej przyjrzeć się składowi Brazylii można wyciągnąć niepokojący wniosek. W tej drużynie brakuje gwiazd, a o jej sile (lub właśnie nie) stanowią zadaniowcy. Bo, gdy wiesz, że w meczu z Meksykiem, najlepszy na boisku w twojej drużynie jest Luiz Gustavo to trzeba drżeć o przyszłość. A pamiętajmy, Brazylia – według Brazylijczyków – ma zdobyć puchar świata w wielkim stylu. Chociaż stylu póki co nie ma.

czwartek, 12 czerwca 2014

Algieria – Sprostać oczekiwaniom narodu

Afryka rozkochała w sobie futbol do granic możliwości, jednak historia ich startów na kolejnych mundialach to pasmo nieszczęść i bólu. Tylko trzykrotnie któraś z drużyn ze starego kontynentu osiągnęła ćwierćfinał mistrzostw świata – Kamerun w 1990, Senegal 2002 i Ghana 2010. W Brazylii los dla Afryki specjalnie przychylny nie był i awans do mitycznego wręcz półfinału jest niemal niemożliwy.

W kontrakcie obecnego trenera „Lisów Pustyni” – Vahida Halilhodzica - jest zapis, że obowiązkiem jego i jego drużyny jest awans do półfinału mistrzostw świata. Z początku Bośniak traktował to jako swego rodzaju dowcip, ale w wywiadzie dla najnowszego magazynu „Blizzard” przyznaje, że taki zapis istnieje. Jest wprawdzie także druczek, że Bośniak z Algierią miał wygrać puchar narodów Afryki w 2013, ale jak jest powszechnie wiadome przygodę z tym turniejem Lisy Pustyni zakończyły po fazie grupowej. Entuzjazm w Algierii - jak Halilhodzic przyznaje – jest nieco nie współmierny z realiami jakie panują w tej drużynie.

Bośniacki trener opowiada o oczekiwaniach narodu: „Ludzie tutaj adorują narodowy zespół. Część z nich myśli nawet, że należy do światowej czołówki, a ćwierćfinał, czy nawet półfinał mistrzostw w Brazylii jest spokojnie w zasięgu. Nie należy traktować tego jako coś złego, ale trzeba spojrzeć na pewne sprawy z nutką realizmu.” Entuzjazm kibiców najbardziej widoczny był po awansie zespołu na mistrzostwa świata w Brazylii. Kibice wybiegli na ulice świętując sukces. Ekspresja ich radości była ogromna, nawet aż za bardzo. 12 osób zostało zabitych podczas tych wydarzeń, a aż 200 było rannych.

Progress pod wodzą Halilhodzica jest duży, drużyna w rankingu FIFA wspięła się do trzeciej dziesiątki, a w afrykańskim rankingu wywindowali się na miejsce drugie. Są to z pewnością niezaprzeczalne fakty, jednak zapomina się w Algierii, że ten kraj nigdy nie awansował z grupy, mimo 3 wcześniejszych prób. Raz, w 1982 roku, byli blisko. W pierwszym meczu fazy grupowej wygrali z Niemcami 2:1. Dalej zwyciężyli z Chile i przegrali z Austrią. To dało im 6 punków i czekali na rozstrzygnięcie meczu Niemców z Austriakami. Ten mecz był niechlubnym aktem mistrzostw świata, określony „paktem o nieagresji”. Spotkanie zakończyło się zwycięstwem Niemców (1:0), co dało awans zarówno Niemcom, jak i Austriakom. Gol padł w 11, by potem przechodzić dalszą część „meczu”. Obie drużyny nic nie robiły sobie z niezadowolenia kibiców, czy potem dziennikarzy i komentatorów. „Liczy się tylko awans” wtórowali sobie kolejni zawodnicy, a Algieria nie zapisała się jako pierwsza ekipa z Afryki mogąca poszczycić się awansem z grupy. Po tym meczu FIFA zdecydowała, by rozgrywać decydujące mecze grupowe o tej samej porze.

Z pewnością możemy spodziewać się po Algierii ofensywnej, co jest pewną zmianą od poprzedniego mundialu. Algieria posiada młody, zdolny zespół i grupa nie jest wybitnie trudna, jednak i tak są skazywani na pożarcie w starciach z Belgią, Rosją, czy nawet Koreą Południową. Niekwestionowaną gwiazdą zespołu jest pomocnik Valencii - Sofiane Feghouli, który podobnie jak kilku innych zawodników zespołu urodził się we Francji. Początkowo był nawet, zdecydowanie na wyrost, nazywany „nowym Zidane’em”. Saphir Taider, zawodnik Interu Mediolan,  to ważna postać zespołu i w nim Algierczycy pokładają spore nadzieje. Kadra jest mieszanką rutyny i młodości, 7 zawodników z powołanej kadry występowało wcześniej na mundialu.

Tylko 7 z graczy powołanych urodziło się w Algierii (reszta we Francji). Część kibiców zespołu kwestionuje pasję zawodników urodzonych we Francji, jednak Halilhodzic przekonuje, że oskarżenia są bezpodstawne: „To nonsens, wszyscy zawodnicy są lojalni i grają z wielką ambicją. Mamy znakomitą atmosferę, a Ci zawodnicy dumnie reprezentują barwy Algierii.”

Szansę na awans z grupy mają niewielkie, lecz nie jest to nie możliwe. Sprostanie oczekiwaniom kibiców jest mało prawdopodobne, jednak być może pokażą się przynajmniej z dobrej strony i nie zostaną zapamiętani jako chłopiec do bicia. Sukcesem będzie przełamanie niechlubnego rekordu bez strzelonego gola w kolejnych meczach na mundialach. Ich licznik stanął na 5 i jeżeli nie trafią do siatki w meczu z Belgią, niechlubny rekord będą dzierżyć sami.

„Lisy Pustyni” nie mają takiego zainteresowania ze strony neutralnych obserwatorów, czy mediów ze względu na brak wielkich nazwisk, lecz można się po nich spodziewać atrakcyjniejszej gry niż 4 lata temu. Zapomnijcie o mundialu w RPA, w Brazylii Algieria pokaże swoją lepszą stronę. Jeżeli o którejś z drużyn można pisać, że jest szczególnie nie doceniana to właśnie nią będzie Algieria.

środa, 11 czerwca 2014

Chile - Podbić serca kibiców

Do reprezentacji Chile jakiś czas przed mundialem w roku 2010 przylgnęła łatka, zresztą słusznie,  z napisem “fun to watch”. Neutralni obserwatorzy właśnie w tej drużynie pokładali największe nadzieje na oglądanie futbolu atrakcyjnego pomieszanego z nutką szaleństwa i znakomitą organizacją gry. Za cały projekt odpowiadał Marcelo Bielsa, któremu udało się doprowadzić “La Roja”, tylko lub aż, do ⅛ finału, gdzie łatwo 3-0 wygrała Brazylia. Minęły cztery lata, zbliża się kolejny mundial i ponownie, to Chile uznawane jest za potencjalnie najciekawszą drużynę. Bielsy już wprawdzie nie ma, jest Jorge Sampaoli wyznający podobne zasady do wcześniejszego trenera.

Marcelo Bielsa nadał “La Roja” jej unikatowy charakter. Reprezentacja Chile w okresie 2007-2011 stała się zespołem typowym dla argentyńskiego szkoleniowca. Dla tego kraju Ameryki Południowej to było coś nowego, nigdy nie mieli swojej unikalnej tożsamości i jak określił to brytyjski dziennikarz Jonathan Wilson: „w ich grze nie było nic chilijskiego”. Wysoki pressing, ustawienie 3-1-3-3, czy szybkie przemieszczanie piłki, – to była ta nowa charakterystyka  gry zespołu.

“La Roja” przyjęła wszystkie pozytywne, jak i negatywne cechy od swojego szkoleniowca. Od wstrząsających zwycięstw nad Argentyną, czy Urugwajem, po klęski z Paragwajem, czy wspomnianą Brazylią. Poniekąd pewną niepisaną zasadą drużyn Bielsy jest ich chimeryczność. Jeżeli zespołowi przysłowiowo “żre” mogą razem przenosić góry, ale jak nie idzie to nie idzie. Pewnym podsumowaniem takiej teorii jest jego przygoda z Athleticiem Bilbao w sezonie 2011/12, gdy Baskowie doszli do finałów Copa del Rey i Ligi Europy, by na końcu ostatecznie boleśnie polec.

Kibice uwielbiali piłkarzy, styl gry, a przede wszystkim Bielsę. Kochali go za bardzo odważne stawianie na ofensywę. Oraz to, że przywrócił w nich w końcu nadzieję na lepsze jutro. A należy pamiętać, że od 1998 roku nie byli na mundialu, po drodze notując bardzo bolesne klęski jak ostatnie – 10 - miejsce w kwalifikacjach na mistrzostwa świata do Korei i Japonii.

Bielsa opuścił zespół po tym jak Jorge Segovia został wybrany na prezydenta chilijskiej federacji. Wydawało się, że jego spuścizna poszła w zapomnienie, bo nowy trener Claudio Borghi nie był zbyt przychylnie nastawiony wobec swojego poprzednika. Chciał od niego się odciąć za wszelką cenę, jednym skutecznym ruchem. Bolało go, że żył w cieniu ubóstwianego Bielsy, a wyniki w żaden sposób nie były jego sprzymierzeńcem. Wstydliwe porażki z Wenezuelą w ¼ Copa America, czy 5 na 9 meczów przegranych w kwalifikacjach na mundial. Po jednej z klęsk wypalił: „Styl Bielsy? A czym on jest?”. Cień Argentyńczyka podążał za nim gdziekolwiek by się nie ruszył. Nikogo więc nie zdziwiło, że Borghi podał się do dymisji, a duch Marcelo Bielsy znów zaczął unosić się nad Chile.

Jorge Sampaoli, zatrudniony jako nowy szkoleniowiec, to swego rodzaju klon Marcelo Bielsy, oczywiście z pewnymi ograniczeniami, jak i dodatkami. Największe sukcesy osiągał w Universidad de Chile, gdzie w 2011 roku jego drużyna była jedną z najlepszych na kontynencie i być może na świecie. Trzy razy zdobywał mistrzostwo Chile, wygrał Copa Sudamericana i osiągnął ½ Copa Libertadores.

Reprezentacja pod okiem Sampaoliego wróciła na właściwe tory i pewnie zakwalifikowała się na brazylijski czempionat. Jego idea gry jest bardzo podobna do tej stosowanej przez „El Loco”. Ultraofensywny styl gry, fleksyjne ustawienie zespołu, czy wysoki pressing. Jak sam przyznaje: „Zadanie miałem ułatwione, bo piłkarze poniekąd znali już moje założenia i wiedzieli czego się spodziewać.”

„Śmiało można stwierdzić, że Chile jest jednym z faworytów do wygrania mistrzostwa świata.” – podczas jednego wywiadu przed losowaniem grup rozmarzył się Sampaoli. Te słowa sprowadziły na niego nieco nieszczęść, bo jak grom z jasnego nieba 6 grudnia spadła na niego reprezentacja Hiszpanii, Holandii i Australii.  Po losowaniu nie był już tak szczęśliwy, o czym wyraźnie wspomina: „Nie czuje się dobrze, z tym, że ludzie chcą ode mnie zwycięstwa na mundialu.”

Wiemy na pewno jedno, Chile nie zmieni swojego sposoby gry niezależnie z kim będzie grało. „To przeciwnik ma się do nas dostosować. Przeciwnik ma być zaskoczony tym co zobaczy grając przeciwko nam.” – mówi Sampaoli, który stosuje filozofię wykorzystywaną przez Diego Simeone w Atletico, która głosi, że każdy mecz należy traktować jak finał.

Największym mankamentem Chile jest skuteczność. Mimo efektownej gry, która zarazem ma być efektywna, problemem wciąż jest strzelanie goli. Na mundialu w RPA mimo odważnej gry strzelili tylko 4 gole w 4 meczach, z czego 2 Hondurasowi. W Copa America mimo dominującej postawy w 4 grach, trafili do siatki 5 razy i pożegnali się w ¼. Oglądając towarzyskie spotkanie z Niemcami „La Roja” grała porywająco, dominowała cały mecz, a nasi zachodni sąsiedzi zostali na koniec wygwizdani. Mimo to, mecz zakończył się wynikiem 1-0 dla Niemców. Futbol to nie jest gra, w której dominacja w jakikolwiek sposób przekłada się zdobywane gole, a przynajmniej Chile jest zaprzeczeniem tej tezy.

Teoretycznie mając w składzie Arturo Vidala, Eduardo Vargasa czy Alexisa Sancheza o gole można być spokojnym. W końcu ta drużyna rozumie się znakomicie na boisku, kilku piłkarzy występuje ze sobą od mistrzostw świata U-20, na których „La Roja” była trzecia.

A mimo wszystko problem skuteczności występuje. Micheal Cox na swoim blogu „Zonal Marking” napisał: „Chile na pewno zrobią show, jednak przy ich drużynie występuje dużo znaków zapytania w kwestii zbierania zasłużonych zwycięstw za swoje znakomite mecze. Gdy połączy się ten problem ze słabą obroną stałych fragmentów gry to wielu neutralnych kibiców może być rozczarowanych.” Jeżeli w kwestii strzelanych goli Sampaoli nic nie wymyśli to będziemy mieli do czynienia z piękną klęską. To jednak nie zmienia faktu, że wszyscy przeciwnicy Chile powinni się ich bać.