niedziela, 13 lipca 2014

Finał, Morfeusz i Klinsmann

Czy tylko mi się wydaje,
że za chwilę gramy finał mistrzostw świata?
Scena rozgrywa się tuż przed finałem mundialu w Brazylii, gdzie Amerykanie mają się zmierzyć z Niemcami. W zakamarkach Maracany Juergen Klinsmann przygotowuje swoich żołnierzy na bitwę o nieśmiertelność.

- (…)O say, does that star-spangled banner yet wave
O'er the land of the free and the home of the brave?  – cała drużyna razem, jeszcze w szatni, odśpiewała hymn. 

Nastrój był nad wyraz bojowy, pośród zespołu widać było jedność na której zbudowany został sukces podczas brazylijskiego czempionatu.

Soccer za chwilę ma zatryumfować. Juergen Klinsmann nerwowo przebiera nogami, by w końcu ostatecznie zebrać myśli, wstać i zakomunikować kilka ostatnich żołnierskich słów. Ma posłuch w szatni, widać to przy każdych jego ruchach, gestach i czynach. Po przemyśleniu, wypluł gumę i z typowym amerykańskim akcentem rozpoczął ostateczne przemówienie.

- Zanim wyjdziemy chcę powiedzieć kilka słów. Chciałbym wam przede wszystkim podziękować  – pierwsze słowa szkoleniowiec wypowiedział spokojnie, jednak wystarczająco pewnie by wzbudzić szacunek drużyny – Wszyscy stanowicie o sile zespołu, nawet ty Nick – wskazał na trzeciego bramkarza drużyny Nicka Rimando. Gdzieniegdzie można było usłyszeć nieśmiały śmiech.  

– Jesteście o krok od sprawienia największej sensacji w historii mistrzostw. Tak jak obiecywałem soccer prędzej czy później zatryumfuje, a Ameryka nie będzie miała już sportu drużynowego którego nie rozumie i w którym nie jest najlepsza. 

- Za kilka minut wyjdziecie na Maracanę i tylko Niemcy stoją Nam na drodze do sukcesu – Klinsmann wyraźnie podkreślił słowo ‘nam’, dając do zrozumienia, że zapomina o swoich niemieckich korzeniach – Jesteście wielcy. Po gwoździu wbitym przez Portugalczyków w ostatniej minucie podnieśliście się. Zajęło wam to chwilę, przegraliśmy wprawdzie kolejny mecz z Niemcami, ale już w fazie pucharowej zaczęliśmy swój zwycięski marsz – w tym momencie Klinsmann podszedł do Tima Howarda i przytulił do siebie jego łysą głowę – Ten człowiek! – znacznie podnosząc ton – wybronił nam awans z Belgią. Najpierw w podstawowym czasie, a potem w karnych popisywał się fantastycznymi obronami. Tego dnia zatrzymał by pewnie i Niemców Brazylijczykom. Ale, ale, ale. Ten mecz był naszym Rubikonem. Gdy wydawało się, że przegramy (było już 2 – 0 dla Belgii) pierw Green dał nam gola kontaktowego, a potem Clint po wspaniałym rzucie wolnym podarował nam remis. Ach, cóż to była za finezja.  Jones przebiega nad piłką, Bradley podaje do Yedlina, ten podcinką zagrywa do Clinta. – rozpływał się nad golem Klinsmann.

- Czasami budzę się w nocy z krzykiem i zastanawiam się co by było gdybyś tego nie trafił, jak Wondo w ostatniej minucie tego samego meczu – w tym momencie cała drużyna niepewnie spojrzała na Wondolowskiego – Ale dałeś radę. Potem Tim wyciągnął nas w karnych. Belgia była już sparaliżowana naszą siłą.

- Po prostu wykonuje swoją robotę trenerze – uśmiechnął się pod nosem Howard – W Evertonie wszystkiego się nauczyłem.

Połowa drużyny na słowa o Evertonie nie wiedziała jak zareagować. Spora część zespołu po prostu nie wiedziała co to jest.

- Świetnie – burknął Klinsmann – Ten mecz nas podbudował, zbudował nasze morale, patrzcie nawet Chris przełamał się z Argentyną! – cały zespół już się nie powstrzymał i wybuchnął głośnym śmiechem.

- Piłka przypadkiem odbiła mu się od pleców – z lekką pogardą zaatakował Wondolowskiego Bradley, który w tym spotkaniu zanotował asystę przy golu.

- Tak chciałem! – z oburzeniem wypalił Wondolowski .

- Prasa się rozpisuje, Chris!  - Fabian Johnson skacząc w miejscu, żwawo wypluwał kolejne słowa -  ‘Plecy Boga’ piszą. Trafiłeś nawet na okładkę ‘Sports Illustrated’, przez chwile zaprzestano rozmów o decyzji LeBrona.

- Timmmyyyyyhhhh! – gdzieś z tyłu szatni Graham Zusi wykrzykiwał imię bohatera swojej reprezentacji. Powoli dochodziło do niego co się dzieje i o czym rozmawia drużyna.

- Cisza – ze spokojem w głosie Klinsmann przejął dyskusję. Nie musiał dwa razy powtarzać – Styl się nie liczy. Najważniejsze, że awansowaliśmy. Co z tego, że z przypadkowego gola. Wondolowski nie skomentował tych słów, jedynie głośno parsknął.

- Musimy zagrać dziś tak jak z Holandią – wypalił Cameron, jeden z najpewniejszych obrońców turnieju – Po prostu na 0 z tyłu. Wtedy Timmy jak zawsze wybroni nam karne.

- Tak, oczywiście – zaśmiał się Klinsmann – Widzieliście minę van Gaala, tuż przed końcem dogrywki? Był taki pewny siebie. Myślał, że wejściem Krula nas przestraszy. Ten wszystko przepuścił, tego dnia nie złapał by nawet taksówki przed Madison Square Garden. Cała szatnia ponownie wybuchła śmiechem, dużo było w tym litości, lecz z żartów bossa śmiać się po prostu trzeba.

Do rozpoczęcia meczu pozostało kilka niewinnych minut. Wtem wstał kapitan, Clint Dempsey i powiedział:  
- Trenerze, to był zaszczyt z tobą pracować. Nie było by nas tutaj gdyby nie ty.

- Dokładnie, dziękujemy bossie – przytaknął mu Tim Howard – Ty sprawiłeś, że to było realne. Pod twoim okiem nawet Chris się przełamał – rozchodzące się pomruki śmiechu znowu dało się usłyszeć po sali – Jesteś prawdziwym bohaterem!

Klinsmann wyraźnie wzruszony zaczął wykrzykiwać:

- USA! USA! USA! – cała drużyna po kolei zaczęła się przyłączać. Tumult był niesamowity, Klinsmann wiedział, że nie mogą tego przegrać. Oczami wyobraźni widział już siebie w przyszłości. Wręczenie trofeum, miliony witające drużynę na lotnisku, obiad z prezydentem.

- Timmmmyyyyhhh! – nawet wrzaski Zusiego nie przerwały jego marzeń.

Wtem zobaczył światło.

- Kochanie, wstawaj, już 9! Przygotowałam ci meliskę. Taką jak lubisz! – Ciepły miękki głos roznosił się w głowie Klinsmanna.

- Co takiego? – wyburczał pod nosem – Za chwilę gramy finał, zejdź mi z drogi kobieto!

- USA! USA! USA! – drużyna dalej śpiewała.

- Spokojnie, kochanie. Wszystko będzie dobrze, to tylko sen – kobiecy głos tymczasowo nie dawał Klinsmannowi ukojenia.

- Ale ja nie chcę! – Klinsmann otworzył oczy. Sypialnia. Los Angeles, California. Obok leżała jego żona, lekko przerażona, acz przyzwyczajona do codziennych majaków.

- Wszystko będzie dobrze, Juergen – głos żony dodawał Klinsmannowi spokoju – Jestem przy tobie.

- Ale… - ze smutkiem powiedział.

- Co takiego, kochanie?            

- ...to wszystko było takie prawdziwe…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz