niedziela, 20 lipca 2014

Dylematy moralne Kawalerzystów

Wiggins czy Love? A może obaj od nowego sezonu wylądują w Cleveland?
LeBron James od kilku dni ponownie znajduje się w Cleveland, a już rozdaje karty. Do zespołu dołączyli jego ex-koledzy z Miami – Mike Miller, James Jones, za chwilę pewnie Ray Allen, ale głównym życzeniem/ żądaniem Króla jest sprowadzenie Kevina Love’a. Tylko jakim kosztem.

Wiemy, że nie ma innej opcji - na teraz - niż włączenie w transakcję Andrew Wigginsa – numer 1 tegorocznego draftu. W tym momencie czego nie zrobią Cavs, będą stratni.

Wiemy, że Andrew Wiggins to ogromny talent, bez wątpienia zawodnik, który w przeciągu – powiedzmy – 5/7 lat ma szansę by wskoczyć do top 5 graczy NBA. Wiemy, że ma potencjał na bycie jednym z lepszych obrońców na parkietach, a już przejawia ogromne możliwości w tym aspekcie. Jest to punkt bardzo ważny, w końcu potencjalne duo Irving – Love byłoby defensywną tragikomedią. Zatuszowanie nieumiejętności jednego z tych zawodników nie jest ogromną sztuką, natomiast tak słaba dwójka w obronie byłaby już sporym balastem. Wiemy także, że pod okiem LeBrona, Wiggins miałby szansę przyspieszonego rozwoju, lecz odbijając piłeczkę mógłby ciężaru gry z Jamesem nie unieść. Wiemy także, że LeBron tego czasu specjalnie nie ma. On za wszelką cenę chce wygrywać kolejne tytuły. Tu i teraz. A sprawdzenie, czy Wiggins przyjmie się do NBA jest z pewnością czasochłonne. Niestety, obie kwestie się wykluczają, wygrywanie natychmiast tytułów przez LeBrona nie idzie specjalnie w parze z rozwojem talentu potencjalnego all – stara. Przebąkuje się o tym, by poczekać na Love’a do lutego – wtedy można by było sprawdzić Wigginsa i postawić Timberwolves pod ścianą. Problemem w tej sytuacji byłaby kwestia zgrania Love’a z kolegami, acz Cavs mogliby pozostać z Wigginsem. Jest tutaj sporo ryzyka, w końcu, do walki mogłyby włączyć się inne organizacje, lecz cena za Love’a teoretycznie by spadła..

Co gorsza, dla Cavs za rok z ich wielkiego trio Irving – James – Love może ostać jedynie ten pierwszy. Tak więc oddanie Wigginsa będzie ogromnym ryzykiem, jednak to samo można powiedzieć o pozostawieniu go. Najlepszym, acz utopijnym i nierealnym scenariuszem byłoby oddanie kogokolwiek innego, może z wyjątkiem Irvinga lub wyciągnięcie Love’a za rok, za darmo, gdy będzie – po prostu – wolnym agentem. Lecz to już nie leży w interesie Timberwolves.  

Z drugiej strony dlaczego trio Love – James – Irving miałoby się rozpaść. Gdyby doszło do scenariusza połączenia tych zawodników spokojnie byliby postrzegani jako faworyci konferencji wschodniej. Przynajmniej. Dodatkowo, Love to już w tej chwili top 7-10 ligi. W jego wypadku nie trzeba czekać na potencjalny rozwój, a Cavs dostają gracza niemal całkowicie rozwiniętego, wchodzącego w swój prime time. I tutaj jest główny dylemat – stawiać na natychmiastowy sukces bez gwarancji pokrycia, czy też zabezpieczyć się na przyszłość. Problem jest jeszcze taki, że większość decyzji podejmuje LeBron. I jak ładnie by on nie pisał o swoim rodzinnym stanie to na pierwszym miejscu postawi on swoją osobę, a nie interes klubu. Cena za Love’a jest ogromna – w końcu został mu tylko rok kontraktu, a jego pozostanie będzie zależeć od wyników Cavs. A w zasadzie od decyzji LeBrona (ten, moim zdaniem, nadal będzie w Cleveland). Jeżeli ten zostanie na rok kolejny to i sam Love podejmie taką decyzje. Jeżeli James się wykruszy to i Love odejdzie, który specjalnego związku z Cleveland nie ma.  Dodatkowo ryzyko z obecnym graczem Minnesoty jest takie, że ten nigdy nie grał w playoffach. Nie można mieć do niego o to wielkich pretensji (czy można?), w końcu Timberwolves popełnili sporo błędów przy budowie zespołu, a napakowana do granic możliwości konferencja zachodnia zadania nie ułatwia. Ale nie zapominajmy, że Love doświadczenia na tym etapie rozgrywek po prostu nie ma. Stąd pytanie, być może bezpodstawne, czy Love sprawdzi się w playoffach i czy w ogóle uniesie presję spoczywającą na Cavs. W końcu od powrotu Króla są na świecznikach i gra tam będzie znacznie trudniejsza niż w znajdującej się nieco na uboczu Minnesocie.

Statystyki Love’a znacznie działają na jego korzyść, w końcu, w zeszłym sezonie zdobył 2010 punktów, zaliczył 963 zbiórki i zanotował 341 asyst. Grono zawodników, którzy mieli ponad 2000 punktów, 950 zbiórek i więcej niż 300 asyst jest niewielkie. Wszak tylko 8 zawodników w historii – z tym, że niektórzy kilkukrotnie np. Kareem Abdul- Jabbar zaliczył taki wynik sześciokrotnie – może poszczycić się tym osiągnięciem. Ostatnim graczem, któremu się to udało był nie kto inny jak Tim Duncan w sezonie 2001/02.

Jest jeszcze jedna kwestia. Co się stanie jeżeli Wiggins nie rozwinie się tak jak jest przewidywane? Kevin Love to w końcu pewniak (no, prawie), już teraz, w tym momencie, gdy LBJ nie ma czasu na czekanie. Pozostając jednak w sferze gdybania, co jeżeli talent Wigginsa, pod skrzydłami LeBrona, eksploduje. Powracając nieco na ziemię, nie wydarzy się to – zapewne - w ciągu, co najmniej, najbliższych 3-4 lat, lecz już teraz może być wartościowym wzmocnieniem. 

Też pamiętajmy, że w Kawalerzyści mają masę zawodników młodych, którzy w NBA nie osiągnęli nawet okresu dojrzewania. Ktoś, nawet troszeczkę, bardziej doświadczony by się im przydał. Z tej perspektywy Cleveland powinno przygarnąć Love’a. Nawet za Wigginsa. Potrzebują sukcesu już teraz. Już teraz muszą dać sygnał, że są w stanie walczyć o najwyższe cele. A do tego potrzebny jest im Love, który z miejsca sprawi, że Cavs będą postrzegani jako contender. W tym wypadku działa zasada wszystko albo nic, nie ma półśrodków.

Mimo wszystko, wolałbym mieć w składzie Love’a, ale przewrotnie mówiąc wybrałbym Wigginsa. W nielogicznych wyborach próżno doszukiwać się logiki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz