piątek, 18 lipca 2014

Powrót Króla

Ile jest w stanie dać Cavs LBJ?
Jest taki zawodnik w elitarnej lidze NBA, który momentalnie sprawia, że drużyna postrzegana jako drugorzędna z miejsca staje się faworytem do tytułu, przynajmniej swojej konferencji. Mowa oczywiście o LeBronie Jamesie, którego talenty ponownie zawitały do Cleveland.

Może to dobrze, że LeBron zdecydował się na powrót do Cleveland? Może to dobrze, że ponownie trafił do miejsca, które sam nazywa swoim domem. Wszystko w tej okolicy wygląda inaczej, lepiej, a całość oglądana przez różowe okulary sprawia wrażenie swego rodzaju utopii. Sama narracja wokół przenosin Jamesa do Cleveland zdaje się być nieco romantyczna, w końcu najlepszy koszykarz świata wraca do rodzinnych okolic, by dać upragniony tytuł miejscu, które nosi w sercu. Miejscu, które porażkę ma zapisaną głęboko w DNA, wręcz wypisaną na twarzy. Oczywiście, to spostrzeżenie jest nieco naciągane, by nie powiedzieć błędne. Jego powrót to pragmatyczna decyzja, w której kierował się głównie rozumem. Stwierdził, że szansę na pierścień mistrzowski większe będzie miał w barwach Kawalerzystów niż przy słonecznych plażach Miami. Swoją drogą interesujące jest, że serce i emocje LeBronowi podpowiadały to samo co rozum. Czyli powrót do stanu Ohio, gdzie ma pomóc w rozwojowi – kto wie – może dynastii, wielkiego trio, z młodszymi kolegami – Irvingiem, Wigginsem / Lovem. Prawdziwym wyzwaniem będzie budowa drużyny wokół LeBrona, ze składem młodym i nieprzetestowanym, dla trenerskiego nowicjusza na ziemiach NBA – Davida Blatta. Posiadanie Jamesa w zespole to na pewno błogosławieństwo, wszak każdy trener chciałby mieć do dyspozycji takiego kalibru zawodnika. Jednak jest to także przekleństwo, czas w tym wypadku będzie towarem deficytowym. A przecież jest to składnik niezbędny przy budowie potężnej drużyny jaką za chwilę mają być Cavs. Dla niego samego, czas też nie jest sprzymierzeńcem, w końcu jeżeli chce gonić osiągnięcia najlepszych musi wygrywać ligę kiedy tylko można.

A może on już zaprzestał pościgu, a celem nadrzędnym jest zapewnienie mistrzostwa stanowi, w którym posucha na jakimkolwiek polu trwa od 50 lat? Swego rodzaju zasłoną dymną jest także decyzja o dwuletnim kontrakcie, która zawsze pozostawia uchylone drzwi przy kolejnym, potencjalnym wyborze klubu. Tyle tylko, że po tych wszystkich miłych słowach, które napisał w liście do fanów, opuszczenie domu będzie jeszcze trudniejsze niż za pierwszym razem. A może to tylko gra, dzięki której miałby otrzymać w kolejnych latach jeszcze większe pieniądze. Może LeBron faktycznie chce zestarzeć się sportowo w stanie Ohio. Przecież wrócił z tym co sobie zamierzył podczas pobytu na Florzydzie, czyli pierścieniem mistrzowskim. Zyskał tak znacznie więcej niż tylko same tytuły – zdobył bardzo cenne doświadczenie grając u boku dwóch gwiazd, a zarazem przyjaciół. Rozpoczął dorosłe – dojrzałe – życie, z rodziną na głowie. Pracował u boku dobrego trenera i całego sztabu szkoleniowego, który odkrył w nim nowe pokłady umiejętności. Spoglądał od wewnątrz jak budować drużynę mistrzowską obserwując zagrywki Pata Rileya. Pobyt na Florydzie na pewno był udany i wcześniejsza decyzja – mimo braku racjonalności przy sposobie jej wygłaszania – okazała się trafna.

A może to właśnie źle, że LeBron nie pozostał w Miami? Może to źle, że nie spróbował raz jeszcze powalczyć o mistrzostwo w barwach Heat. No właśnie, LeBron niby zdobył to co chciał, ale dwa pierścienie w ciągu czterech lat to wynik dobry? Przeciętny/ umiarkowany/ by nie powiedzieć słaby? Niepotrzebne skreślić. Patrząc realnie na klarowne możliwości drużyny w ciągu jego pobytu to, moim zdaniem, rezultat przyzwoity. Wycisnął prawie tyle ile można było, bo spoglądając wstecz na możliwości Heat w sezonie pierwszym z LeBronem, czy ostatnim, to jasno trzeba powiedzieć, że tam mistrzostwo było wręcz nierealne. Nawet z najlepszym koszykarzem na świecie. Tylko, czy jego odejście nie było zbyt pochopne? W końcu nawet w Miami nie spodziewali się, że James faktycznie zdecyduje się na tak szybką ucieczkę. Może Heat zasługiwali na ostatnie tango, ostatni zryw, w którym wielkie trio otoczone mocnymi zadaniowcami spróbowałoby wspólnie powalczyć o finał NBA i zwycięstwo w tymże finale. A może LeBron zaniepokojony starzeniem się swoich kolegów po prostu musiał odejść jak najszybciej z Miami. Może po prostu wiedział jakie są braki drużyny i wiedział, że sam nijak nie będzie potrafił ich zniwelować. Może gdyby głęboko wierzył, że jest w stanie z Miami podobijać ligę dalej został by tam przynajmniej kolejny rok.

A może LeBron onieśmielony siłą zespołowości San Antonio Spurs w ostatnich finałach stwierdził, że w Heat nigdy nie osiągnie podobnej perfekcji? Może to właśnie zupełnie naturalne, że wielkie indywidualności, lecz tylko pojedyncze jednostki, w starciu z wielkimi zespołami są na straconej pozycji. W San Antonio wszystko funkcjonowało, a James wpatrzony w swoich rywali może zapragnął by jego zespół osiągnął podobną kwintesencję i kunszt. Albo uznał, że wbrew wcześniej postawionej przeze mnie tezy o niemocy indywidualności, zapragnął ją po prostu obalić. Pokazać, że z odpowiednimi pionkami wokół siebie będzie w stanie wygrać tytuł NBA niezależnie od poziomu przeciwnej drużyny.

A może Bóg po prostu kocha Cleveland? W ten sposób dał im, być może, ostatnią szansę na budowę potęgi. Spójrzmy na to także w ten sposób, trzy wygrane loterie draftu w ciągu czterech lat, teraz powrót LeBrona, wcześniej problemy ze zdrowiem Wade’a. Przecież gdyby Wade grał na poziomie, powiedzmy, sprzed 2 lat o powrocie LeBrona nie mogłoby być mowy. Wtedy, być może, świętowali by trzeci tytuł z rzędu. W końcu nieustające problemy ze zdrowiem ikony Miami to jeden z głównych powodów dołku tejże drużyny. Dodatkowo postawa całej ekipy z wyjątkiem Jamesa w finałach z San Antonio nie mogła napawać optymizmem króla. Widział zespół słaby, niepewny, niezdolny do podjęcia walki. A przecież gdyby tego oczekiwał to nie musiałby ruszać się z Cleveland w 2010 roku. Być może także, gdyby nie bezsensowna amnestia, wartościowego, koleżki Jamesa – Mike’a Millera to Heat, a zarazem James byliby w innym miejscu. W tym wypadku jedna decyzja, jeden zły, a dla drugich dobry wybór decyduje o losie poszczególnych zawodników.

A może po prostu tak miało być. Może te wszystkie, szczęśliwe by nazwać rzecz po imieniu, zbiegi okoliczności sprawiły, że wszystkie drogi LeBrona prowadzą właśnie do Cleveland. Do miejsca przygnębiającego swoją naturą, wreszcie by nie rzec dekadenckiego – miejsca które rozkochał w sobie LeBron James. Tak bardzo, że zdecydował się tam wrócić. Bóg jeden i on sam wie tylko dlaczego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz